wtorek, 31 stycznia 2012

"Zielono mi jak w niedzielę..."

...śpiewał Andrzej Zaucha. A tytuł nie bez przyczyny taki, bo nawiązujący do ostatniego wyjazdu do Zielonej Góry. I mimo że mecz przegrany, to jednak sam wypad można zaliczany do udanych.

Świetna atmosfera jaka panowała wśród wyjazdowiczów, przepiękny obiekt, fantastyczna zielonogórska publiczność i zacięta walka na boisku. Te koszykarskie święto zepsuli tylko sędziowie, ale krytykować ich nie mam zamiaru, bo na nich już dawno brak mi słów i sił.

Zacznę od ekipy wyjazdowej, której chciałbym podziękować za świetną atmosferę, jaka panowała wśród nas. Mimo że w gronie dużo mniejszym niż zwykle, to jednak uczestnictwo w niedzielnej podróży było czystą przyjemnością.

W Zielonej Górze miałem okazję być po raz pierwszy, więc nie za bardzo wiedziałem czego mogę się spodziewać. Najpierw bardzo zaskoczył mnie obiekt, który mają do dyspozycji koszykarze Zastalu. Wiedziałem, że jest piękny, ale nie wiedziałem, że zrobi na mnie aż tak olbrzymie wrażenie. Trybuny są położone bardzo blisko parkietu, obsługa jest niezwykle sprawna, ochrona kulturalna, a kibice rewelacyjni. Nie mam pojęcia, czy taka atmosfera w hali panuje przy okazji każdego spotkania Zastalu, ale ta z meczu z Energą Czarnymi była nieziemska. Publiczność chętnie włączała się w doping prowadzony przez dość spory i zgrany Klub Kibica, a sektory za koszem szalały, kiedy na linii rzutów wolnych stawali przyjezdni. Z taką akcją nie spotkałem się w Polsce chyba jeszcze nigdy i może to dla tego, zarówno na mnie, jak i pozostałych gościach, wywarła ona tak duży podziw. Kto wie, może to właśnie było przyczyną tak fatalnej skuteczności zawodników Energi Czarnych z linii rzutów osobistych?

Uwierzcie, na żywo wyglądało to dużo bardziej efektownie:


Sam mecz miał dwa oblicza. Pierwsze, to te z pierwszej połowy spotkania, gdzie strasznie nieskuteczni goście nie potrafili przeciwstawić się gospodarzom. Drugie, to te z kolejnych 20 minut gry, gdzie miejsce miała znakomita pogoń słupszczan, a co za tym idzie, niezwykle elektryzujące widowisko, którego losy rozstrzygnęły się dopiero w ostatniej minucie. Dużo namieszali za to arbitrzy, ale to żadna nowość. Mnóstwo kontrowersyjnych, błędnych decyzji, często powodowało wielkie napięcie wśród publiczności, która niejednokrotnie tego wieczora wyrażała swoje oburzenie, co do pracy sędziów. Ale w tym sezonie do ich nieudolności zdołaliśmy się już chyba wszyscy przyzwyczaić.

Teraz pora na mecz z Turowem. Przeprawa absolutnie arcyważna, ale także arcytrudna. Z taką grą na pewno będzie bardzo trudno, ale wierzmy, że coś w grze energetyków się zmieni. A tymczasem...

wtorek, 24 stycznia 2012

Druga strona medalu

Nie, to nie żadna wioska czy pole, a jeden z bardziej obleganych parkingów stutysięcznego miasta. Przynajmniej co tydzień, korzysta z niego naraz kilkadziesiąt osób. Mieszkańcy zdołali się już do niego przyzwyczaić, jednak dla tych, którzy by zawitać do słupskiej Gryfii przejeżdżają nawet po kilkaset kilometrów, taki widok może szokować. A już na pewno złościć. Oto druga strona medalu, a w zasadzie hali, słupskiej hali, nazywanej Twierdzą, w której na co dzień swoje mecze rozgrywają koszykarze Energi Czarnych.






Osobiście co mecz, trochę z przymusu, muszę tę drogę pokonywać. Muszą też inni. Ogólnie jestem typem człowieka niecierpliwego, a przecież jak tu być cierpliwym? O ile w środku, jak i z przodu, Twierdza prezentuje się przyzwoicie, tak jej tył jest absolutnie negatywną wizytówką klubu. Niestety, klubu. "Parking" jednak należy do miasta, tylko że jego władze, nic sobie z tym problem nie robią. A problem znany jest od zawsze. Cierpi wizerunek nie tylko jego, ale także podmiotu, który w Polsce najlepiej go promuje. Cierpią też kibice, pracownicy hali i media. A przede wszystkim cierpią kierowcy. Szczególnie Ci, którzy dziś po meczu musieli walczyć z wydostaniem swojego auta z potężnego błota. Walka ta była nierówna, ale ostatecznie zakończyła się zwycięstwem. Podobnie jak dzisiejsze starcie Energi Czarnych ze Śląskiem Wrocław. Ale o tym niebawem...

środa, 18 stycznia 2012

Samobójstwa sportowców

Śmierć spotka każdego z nas, bez wątpienia. Jednak chyba każdy, gdy słyszy o śmierci młodego, dopiero wkraczającego w prawdziwe życie człowieka, jest tym faktem niezwykle poruszony. A gdy w grę wchodzi samobójstwo, tym bardziej nie potrafimy zrozumieć "Dlaczego"? A w tym przypadku nic nie wskazywało na tragedię...

Michał Kaczmarek, wychowanek Stali Ostrów Wielkopolski, a także między innymi były gracz MOSIR-u Krosno, miał 21 lat. Miał, bowiem wczoraj postanowił targnąć się na swoje życie. Skutecznie. Młody, niezwykle utalentowany zawodnik z rocznika 1990, wyskoczył z wieżowca. Jeszcze nie wiadomo, co było przyczyną tak drastycznego kroku koszykarza. I mimo że do wczoraj mało kto o nim słyszał, to jednak dziś większość z nas jest wstrząśnięta wiadomością o śmierci dobrze zapowiadającego się zawodnika.

Niestety, ale statystki są nieubłagane. Samobójstw z udziałem sportowców w naszym kraju było dotąd bardzo wiele. O jednych mówiło się więcej, o drugich mniej. Co jednak jest ich przyczyną, czym kierują się ludzie, którzy decydują się na taki akt desperacji?


Robert Dados - żużlowiec


W chwili popełnienia samobójstwa miał 27 lat. Dados wcześniej dwukrotnie próbował sobie odebrać życie. Raz uratował go mechanik, drugim razem żona. Trzecim, nie uratował go już nikt. Powodem samobójstwa żużlowca miała być ciężka depresja, spowodowana wypadkiem z przeszłości.


Rafał Kurmański - żużlowiec


Znany i znakomicie zapowiadający się żużlowiec z Zielonej Góry. Kurmański to między innymi były Mistrz Polski juniorów oraz wicemistrz Europy. Samobójstwo popełnił w wieku zaledwie 22 lat. Do dziś nikt nie zna jego przyczyny. Wiadomo tylko tyle, że dzień przed tragedią sportowcowi zostało odebrane prawo jazdy za jazdę pod wpływem alkoholu.


Sławomir Rutka - piłkarz


Były piłkarz między innymi Legii Warszawa samobójstwo popełni w wieku 34 lat. I w tym przypadku także, do dziś nie wiadomo, co skłoniło gracza do tak drastycznego kroku. Spekulowało się, iż duży wpływ na to mogła mieć depresja, na jaką Rutka miał zapaść po tym, jak na jaw wyszły jego przestępstwa korupcyjne. Piłkarz przyznał się do winy i na początku 2009 roku został skazany na 2 lata więzienia w zawieszeniu na 4 lata oraz grzywnę. Kilkadziesiąt dni później postanowił odebrać sobie życie.


Adam Ledwoń - piłkarz


Były reprezentant Polski, który posiadał także obywatelstwo Niemiec. Ledwoń to także między innymi zdobywca Pucharu Polski oraz dwukrotny Wicemistrz Polski. Sportowiec w swojej piłkarskiej karierze grał między innymi dla Bayernu Leverkusen czy Austrii Wiedeń. W reprezentacji Polski rozegrał w sumie 18 meczów, strzelając jedną bramkę. Samobójstwo popełnił we własnym domu, mając 34 lata. Początkowo myślano, że mógł zostać zamordowany, jednak przeprowadzone śledztwo wykluczyło udział osób trzecich. Przyczyną odebrania sobie życia przez Ledwonia miały być problemy rodzinne piłkarza.


Mirosław Staniek - piłkarz


Wieloletni gracz polskiej ekstraklasy na swoje życie skutecznie targnął się w wieku 41 lat. Nie wiadomo, dlaczego sportowiec postanowił popełnić samobójstwo.


Jarosław Kundzik - rugbysta


Znany polski rugbysta samobójstwo popełnił w wieku zaledwie 24 lat, podobnie jak w przypadku Kaczmarka, skacząc z wieżowca. Co ciekawe, Kundzik odebrał sobie życie zaraz po meczu z Ogniwem Sopot, po którym jego drużyna spadła z ekstraklasy. Rodzina jednak nie wierzy, że to właśnie degradacja do niższej ligi mogła być przyczyną tak drastycznego kroku. Tym bardziej, że rugbysta z Warszawy to Mistrz Polski seniorów.


Zagranica:

Robert Enke - piłkarz


Wiadomość o jego samobójstwie wywołała ogromny szok. Media bardzo głośno komentowały decyzję Enke. Tym bardziej, iż piłkarz jeszcze tego samego roku został okrzyknięty najlepszym bramkarzem Bundesligi. Sportowiec długo zmagał się z depresją po nagłej śmierci jego 2-letniej córeczki. Najprawdopodobniej to właśnie jej odejście było przyczyną targnięcia się na życie przez Enke. Niemiec rzucił się pod pędzący pociąg.

Justin Fashanu - piłkarz


Amerykanin zasłynął z trzech powodów. Po pierwsze, był pierwszym czarnoskórym piłkarzem, którego cena transferowa przekroczyła milion funtów. Po drugie, w 1992 roku publicznie przyznał się w jednym z telewizyjnych wywiadów do bycia homoseksualistom. Po trzecie, w 1998 roku został oskarżony o napaść seksualną na nastoletnią dziewczynę. Piłkarz do zarzutów nigdy się nie przyznał, wina także nigdy nie została mu udowodniona. Mimo to Fashanu niedługo po tych wydarzeniach postanowił popełnić samobójstwo.


Gary Speed - piłkarz


Były gwiazdor między innymi Evertonu czy Newcastle, a także były szkoleniowiec reprezentacji Wali powiesił się w swoim własnym domu w Cheshire. Miał 42 lata. Przyczyna odebrania sobie życia przez Walijczyka do dziś nie jest znana.


Darren Sutherland - bokser


Znany irlandzki bokser urodził się 18 kwietnia 1982 roku. Samobójstwo popełnił w wieku 27 lat. Nikt nie wiedział czym kierował się sportowiec. Sutherland to brązowy medalista Igrzysk Olimpijskich w Pekinie.


Jeret Peterson - narciarz


Amerykanin był specjalistą od narciarstwa dowolnego. Jego największym sukcesem było zdobycie srebrnego medalu w skokach akrobatycznych na Igrzyskach Olimpijskich w Vancouver. Od lat miał problemy z alkoholem i cierpiał na depresję. Samobójstwo popełnił 25 lipca 2011 roku, mając 30 lat.

--------------------

Samobójstwa koszykarzy to rzadkość. Głównie do tak drastycznego kroku posuwają się piłkarze oraz żużlowcy. Statystyki pokazują, że przynajmniej połowa samobójców sportowców cierpiała na depresję. W koszykówce mieliśmy jednak inne tragedie z udziałem byłych zawodników Polskiej Ligi Koszykówki. W 2003 roku tragicznie zginął były gwiazdor naszej ligi - John Taylor. Były zawodnik między innymi Energi Czarnych Słupsk i Polonii Warszawa śmierć poniósł w wypadku samochodowym. Podobnie było z Ronaldem Lee Thompkinsem.

wtorek, 17 stycznia 2012

Ronnie Childs powraca!

fot. prywatne archiwum zawodnika

Pamiętacie Ronniego Childsa? To właśnie on złożył ofertę gry Enerdze Czarnym na Facebooku. Słupski klub z usług Amerykanina jednak nie skorzystał. Ja zaś postanowiłem bliżej przyjrzeć się osobie 24-letniego zawodnika, jak i nawiązać z nim kontakt mailowy. Jak się później okazało, jedna pocztowa wiadomość z mojej strony, to kilkanaście odpowiedzi od samego zainteresowanego.

I mimo że w jakimś stopniu starałem się pomóc Childsowi, gdyż chłop imponował mi swoją niezwykłą determinacją, to jednak ogromna nachalność z jego strony ostatecznie mnie do niego zniechęciła.
"Czy Czarni są zainteresowani moją osobą? Ja jestem gotowy podpisać z nimi kontrakt tak szybko, jak to tylko możliwe. Jestem gotowy, by zagrać w ich barwach choćby jutro. Czy możesz mi przesłać adres email trenerów/właścicieli klubu? Proszę! Wtedy mógłbym wysłać swoje CV. Dziękuje za pomoc i nagłośnienie sprawy." - pisał Childs w jednym z maili.
Teraz koszykarz znowu o sobie przypomniał. I najwyraźniej jest doskonale obeznany w naszej rodzimej lidze, bo gdy tylko światło dzienne ujrzała informacja związana z odejściem Tonego Weedena z Polpharmy Starogard Gdański, wówczas Childs natychmiast złożył ofertę gry...Polpharmie. Taka pojawiła się nie tylko na fejsbukowym profilu Jeremy'ego Simmonsa, ale i jednego z kibiców Kociewskich Diabłów.
"contact me fam about playing on your team i see the other import left to other team" - Childs do Simmonsa
Ciekawe jak tym razem potoczy się sprawa z Amerykaninem. Czy za kilka dni wszyscy znowu zapomnimy o postaci tego niezwykle zdesperowanego człowieka? A może Childs wreszcie dopnie swego?



sobota, 14 stycznia 2012

Historia pewnej miłości...

Opowiem Wam pewną historię. Historię pierwszej miłości. Miłość ta zaczęła się bardzo niewinnie, a trwa już od kilku dobrych lat. Lat pełnych szczęścia, wzruszeń, nieopisanej radości, wspaniałych happy-endów. Jednak jak w każdej miłości, były też dni z serii tych gorszych. Dni pełne żalu, gniewu, złości i niepewności. Niepewność ta wynikała z obawy, czy ta miłość przetrwa te trudne dni. Przetrwała. One były prawdziwym sprawdzianem dla nas obojga. Jak się później okazało, dni, które chciałoby się puścić w niepamięć i wymazać z historii, jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyły. Miłość ta niezwykle jednoczy. Inni też się w niej kochają, na zabój - jak ja. Jeszcze inni tylko podkochują. Ona stała się częścią mojego i zapewne także Waszego życia. Nauczyła pokory, dała lekcje życia. Nie wszystkie doświadczenia z nią przeżyte wspominam miło, jednak każde zapamiętam na bardzo długo. Niektóre nawet, tak myślę, do końca życia. Na każde spotkanie z nią czekam z ogromną niecierpliwością. Nie raz, by poczuć jej niezwykłe piękno, trzeba przejechać nawet całą Polskę. Ale warto. Ona dała mi także możliwość poznania wielu wspaniałych ludzi; przyjaciół, autorytety. Ona także pozwoliła mi odkryć drogę, którą chciałbym pójść przez najbliższe lata. Ale wróćmy do tych ludzi. Osoby to nadzwyczajne. Ludzie, którzy tak jak ja, stracili dla niej głowę. Jednych zna się bardziej, drugich mniej. Jednych darzy się większą sympatią, by do innych niebyła już ona tak duża. Jednak każdy ma w sobie coś ze mnie. Albo inaczej - ja z nich. Miłość o której mowa, połączyła nas ze sobą. Dzięki niej spędziliśmy razem mnóstwo godzin, dni, lat, do których zawsze będę wracał z ogromną przyjemnością i satysfakcją. Ona pozwoliła nam marzyć, a co najważniejsze, pozwoliła uwierzyć, że marzenia się spełniają. Pokazała, iż ludzie potrafią się jednoczyć, wzajemnie wspierać, wspólnie przeżywać wzloty i upadki. Utrwaliła mnie w przekonaniu, że jeśli ma się w życiu cel, to ze wszystkich sił trzeba dążyć do jego realizacji. A przecież nasze uczucie trwa w najlepsze. I mimo że lecą nam lata, to ja wciąż kocham ją na zabój. Bo przecież Koszykówka to też kobieta...

wtorek, 10 stycznia 2012

Nowe przychodzi, stare zostaje

Pod koniec grudnia na portalu NiceSport.pl w dziale "Publicystyka" pojawił się mój tekst pt. "Nowe przychodzi, stare zostaje. Brutalna rzeczywistość polskiej koszykówki". Jeśli ktoś nie miał jeszcze okazji się z nim zapoznać, to serdecznie do tego zapraszam.

Co roku przerabiamy to samo, co sezon mówimy o tym samym. Liga spada na przysłowiowe psy, i to już tak od kilku lat. Było wielu prezesów, którzy obiecywali cuda, mówili o powiewie nowej jakości w polskiej koszykówce, współpracy z kibicami oraz klubami. Jak zawsze zrobiono z nas frajerów. Tak, frajerów.

Liga miała być dla klubów, tymczasem to kluby są jej utrzymaniem. PLK żeruje na nich jak tylko może, wydusza każdy możliwy grosz. Kiedy pojawi się choćby najmniejsza okazja, by mówiąc potocznie - ściągnąć z nich kasę, zarząd bez wahania tak też czyni. Nikt z głównych zainteresowanych głośno o tym nie powie, bo narazić się tym nietykalnym nie chce. Wyjątkiem, a zarazem przykładem, jest Tomas Pacesas, szkoleniowiec Asseco Prokomu, który prowadzi z władzami ligi otwartą wojnę, choć teoretycznie wojną tego nazwać nie można, bo liga na argumenty czy też ataki Pacesasa nie reaguje. Albo inaczej - nie reaguje słownie, bo formę ataku, bądź też odpowiedzi na ten atak przybrała inną. W myśl popierdzielonego regulaminu PLK trenera mistrzów Polski za dosadną krytykę wobec władz ligi począwszy, a na arbitrach kończąc, ukarano. I tyle. Ostatecznie karę cofnięto, jednak Pacesasa to jeszcze bardziej zdeterminowało do mówienia o bagnie, w jakim polska koszykówka znajduje się od dawien dawna. Nie mam wątpliwości, że szkoleniowiec Prokomu ma w tym wszystkim swoje interesy, ale wszystko, a przynajmniej większość tego, co Litwin pisze, jest brutalną rzeczywistością. Jednak nie obawia się on zabrać głosu w tej sprawie, nie obawia się kar, jakie PLK rozdaje na prawo i lewo, ani nie obawia się krytyki, jaka już wielokrotnie na niego spadała. I chwała mu za to! Nawet mimo to, że ja osobiście całą tę otoczkę gdyńskiego basketu na czele z Pacesasem nie mogę przeboleć. Zrobili całą koszykarską Polskę w bambuko, wypieli się na kibiców i rywali. A za to kij im w oko.

I tu pojawia się kolejna kwestia nieudolności władz ligi, czyli skandaliczne zwolnienie Asseco Prokomu z rundy zasadniczej PLK. Pisane było już o tym bardzo dużo, sam napisałem o tym tekstów przynajmniej kilka i można byłoby stwierdzić, iż piać o tym, jak i wałkować tego dalej nie ma sensu. Ja ten sens jednak widzę, a problem wciąż zauważają kibice. A ja kibicem też jestem, więc o tym problemie napiszę. Choćby po raz setny. A narzekać lubię, cholernie. Krytykować przychodzi mi już mniej przyjemnie, ale jeśli ktoś już na tę krytykę zasłuży, to w słowach nie przebieram. Za każdym razem próbuję się powstrzymać, przystopować, ugryźć w język. Tylko gdyby to było takie łatwe... Do rzeczy jednak, bo kwestia wspomnianego zwolnienia to tylko przykrywka do części tekstu kolejnej.

Minęło już 16. kolejek Tauron Basket Ligi. Kolejek, w których nie uczestniczy mistrz Polski - Asseco Prokom Gdynia. Nie uczestniczy, bo uczestniczyć nie musi. To taki szlachetny przywilej dla tych bogatych. Przywilej, za który (uwaga - autoreklama) trójmiejska drużyna otrzyma pewnie"Koszykarską Rózgę Roku". Otrzymać powinna jednak także dożywotni zakaz gry w PLK, bo miejsca w najwyższej polskiej klasie koszykarskich rozgrywek dla takich zespołów być nie powinno. Wypieli się na rywali, wypieli się na kibiców. Zamiast gry w myśl zasady o duchu fair play, mistrzowie Polski wybrali komercyjną, nic dla polskich kibiców kosza nieważną, VTB. Teraz, nie ukrywam - cieszę się, gorzko za to płacą. Kompromitują siebie, ale przede wszystkim polską koszykówkę, którą według władz ligi tak bardzo doskonale promują. Niegdyś może i promowali, nie powiem, nawet im w tym promowaniu kibicowałem, ale teraz, po tym jak zrobili z nas wszystkich tych gorszych, biednych, tych fe - nie wyobrażam sobie tego. Jednak w całym tym zawirowaniu nie zapomnijmy o tym, kto tak kuriozalną decyzję podjął. A podpisali się pod nią Panowie Bachański, Jakubowski i Widomski. Były protesty - kibiców i klubów. Jednak kogo one tak naprawdę w strukturach władzy PLK interesowały? Chyba nie chybię pisząc, że nikogo.

Drugi aspekt związany z Asseco Prokomem Gdynia to nominowanie graczy tego klubu do Meczu Gwiazd Tauron Basket Ligi w katowickim Spodku. Gdy pierwszy raz ujrzałem tę informację, pomyślałem: -Durnie! Ta liga upadła już tak nisko, iż żadna decyzja jej władz mnie już nie zaskoczy.Ale czy aby na pewno? Daje sobie ręce uciąć, iż na kolejne idiotyczne (!) poczynania władz tej ligi, długo czekać nie będziemy musieli. I bym zapomniał - czytaliście już może tłumaczenie Adama Romańskiego, odnośnie nominacji do wspomnianego Meczu Gwiazd dla graczy mistrzów Polski? Proponuje szczególnie zwrócić uwagę na fragment odnośnie "pełnoprawnego" uczestnika ligi. Resztę dopowiedzcie sobie sami.

"Koszykarze Asseco Prokomu Gdynia zostali nominowani do Meczu Gwiazd, ponieważ są zawodnikami Tauron Basket Ligi. Asseco Prokom Gdynia to pełnoprawny uczestnik rozgrywek, który zgodnie z obowiązującymi procedurami zgłoszeniowymi i licencyjnymi dokonał opłat i otrzymał licencję dla zawodników i trenerów. Drużyna z Gdyni została zwolniona jedynie z pierwszego etapu rozgrywek, będąc uczestnikiem Tauron Basket Ligi. Do Meczu Gwiazd nominowani są zawodnicy ze wszystkich klubów Tauron Basket Ligi, którzy wyróżniają się postawą sportową w swoich klubach"

Teraz o takim jedynym, wyżej wspomnianym poczynaniu, będzie mowa. Może nie idiotycznym, ale na pewno żałosnym. Nie ze względu na decyzję jaka zapadła, choć i ona w moich przekonaniach jest dziwna, a na czas, jaki na tę decyzję trzeba było nam czekać. Dokładnie dwadzieścia dni! Tyle czasu zajęło Arbitrowi Dyscyplinarnemu PLK rozpatrywanie incydentu meczowego z udziałem Scotta Morrisona i Kamila Łączyńskiego (Czarni-AZS), mimo że maksymalny czas przewidywany na wydanie decyzji w takich sprawach to czternaście dni. Okres i tak długi, bardzo długi. To jednak nie przeszkodziło PLK złamać regulaminu ligi, który sama de facto utworzyła. O całej tej kuriozalnej sytuacji mówił ostatnio Piotr Zych, trener ŁKS-u. -Polska Liga Koszykówki potrzebowała nawet trzy tygodnie czasu na to, by zawiesić Scotta Morrisona, gdzie cała Polska widziała, że uderzył on swojego rywala w twarz. Takie decyzje nawet w piłce nożnej podejmuje się od razu. Dziwne to wszystko było.

I rzeczywiście. Nawet to nie tyle, co dziwne, a nienormalne. Druga sprawa, co wynikło z tej kary. Mecz zawieszenia i kara finansowa (a jakby inaczej), to moim zdaniem zbyt dużo, jeśli mielibyśmy patrzeć na brutalne zachowanie Qyntela Woodsa z finałów poprzednich rozgrywek, gdzie zawodnik Asseco Prokomu za swój czyn nie został ukarany w żaden (!) sposób. I kolejny przykład: Milan Gurović - także Prokom.

Następny aspekt, jaki chciałbym poruszyć w sprawie kuriozalności PLK, to sędziowie tej ligi. Dawno nie widziałem tak fatalnego, nie pisząc katastrofalnego, poziomu ich pracy, jak w obecnych rozgrywkach. Co chwile słychać o protestach w ich sprawie, ciągłych oburzeniach w stosunku do nich, jak i ich nietykalności. Tak, tak. Arbitrzy w naszej rodzimej lidze są chronieni najwyższym z możliwych immunitetów. Cholernie mnie to dobija, bo jak nieraz patrzę na to, co wyprawiają w trakcie meczu, to nie wiem, czy mam płakać, czy się śmiać. Problem zna każdy, władze też. Ale co tam one mogą, znaczy się - mają "ważniejsze" sprawy na głowie. Najwyżej któryś z "żółtych" się w końcu doigra i zostanie zawieszony. A jak PLK już zawiesi, to taki sędzia długo sobie odpocznie. Raptem kolejkę. A kto wie, może tej kary na arbitrach doczekamy się już na dniach?

Niedzielne spotkanie ŁKS-u z Czarnymi, a w zasadzie to, co działo się po nim; trener oraz koszykarze gospodarzy zarzucają arbitrom, iż ci zwracali się do nich w sposób wulgarny i arogancki. Nie wspominając już o poziomie ich sędziowania. Sprawę bada PLK. Wątpię, by skończyło się po myśli ŁKS-u, bo to by dopiero był skandal! A tego liga zapewne nie chce, bo przecież kilka skandalów w tym sezonie ma już ona za sobą. Kolejny by ją tylko dobił, a leżącego się przecież nie kopie.

Reasumując, a w zasadzie powtarzając w kółko: polska koszykówka jest w jednym wielkim bagnie. I nic się nie zanosi na to, że z tego bagna miałaby się, choćby powoli, wydostawać. To wszystko staje się już nudne i coraz bardziej żałosne. Dodatkowo liga, jej władze i pracownicy, w żadnym stopniu nie nawiązują współpracy z kibicami. Choćby jeden mały gest w ich stronę mógłby zmienić wiele - począwszy od wizerunku ligi, a kończąc, kto wie, może i nawet na jej dużo lepszej sytuacji finansowej. W końcu liga zależy od sponsorów, a sponsor od kibica.

Ostatnio Tomas Pacesas nawoływał na swoim blogu do dymisji Grzegorza Bachańskiego. Kto wie, może coś w tym rzeczywiście jest...

Karol Sadowski

http://nicesport.pl/koszykowka/99585/nowe-przychodzi-stare-zostaje-brutalna-rzeczywistosc-polskiej-koszykowki


poniedziałek, 2 stycznia 2012

2011 w pigułce, cz.1

2012 to rok pełen sportowych emocji. Przed nami najważniejsza sportowa impreza w historii Polski - Mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Potem czeka nas jeszcze Olimpiada w Londynie, a przecież dopiero co rozpoczęty nowy rok, to także eliminacje Mistrzostw Europy koszykarzy.

Zanim jednak o tym, co czeka nas w 2012, zapraszam na małe podsumowanie tego, co działo się w polskiej koszykówce w minionym - 2011.

Styczeń 2011
"Nowy PZKosz", Mecz Gwiazd i powrót Woodsa
fot. Rafał Michałowski/Agencja Gazeta

12 stycznia ruszył projekt "nowypzkosz.pl", dzięki któremu Grzegorz Bachański został wybrany w późniejszym czasie nowym prezesem Polskiego Związku Koszykówki. Styczeń to także wielki powrót Qyntela Woodsa do Asseco Prokomu. Tyle, że ten "wielki" okazał się mizernym. Amerykanin zawodził na całej linii, będąc cieniem samego siebie z poprzednich sezonów. Po zakończonych rozgrywkach klub z Gdyni pożegnał się ze swoją gwiazdą.
W pierwszym miesiącu 2011, jak co roku, rozegrano także Mecz Gwiazd PLK. Południe pokonało w nim Północ 119:117, a MVP zawodów wybrano Hardinga Nanę z Polonii Warszawa. Najwięcej emocji przyniósł jednak konkurs rzutów za trzy punkty, gdzie Andrzeja Plutę zdetronizował Darnell Hinson oraz konkurs wsadów, w którym to kontrowersyjne zwycięstwo odniósł Łukasz Biedny. Polski amator wsadów pokonał w finale jednego z najlepszych dunkerów ostatnich lat w PLK - Camerona Bennermana z Energi Czarnych.


Luty 2011
Świetna Polpharma i rekord Dylewicza
Polpharma Starogard Gdański w lutym odniosła największy sukces w historii klubu, jakim bez wątpienia było zdobycie Pucharu Polski. MVP zawodów wybrano Roberta Skibniewskiego. Ponadto zespół prowadzony przez Zorana Sretenovicia w lidze wygrywał mecz za meczem, czego dowodem może być wyśmienita seria sześciu zwycięstw pod rząd.
W lutym także nastąpiła zmiana na pozycji najlepiej zbierającego gracza Polskiej Ligi Koszykówki w XXI wieku. Wojciecha Żurawskiego przeskoczył Filip Dylewicz z Trefla Sopot.

Marzec 2011
Lotos z Pucharem Polski i wielki sukces Cheerleaders Prokom
fot. Mariusz Mazurczak/asseco.prokom.pl

W marcu, po swój drugi tytuł z rzędu w rywalizacji o Puchar Polski, sięgnęły koszykarki Lotosu Gdynia. W wielkim finale zdeklasowały one przeciwniczki z Energi Toruń, wygrywając z nimi aż 78:50. MVP zawodów wybrano Elinę Babkinę.
Pod koniec marca wielki sukces odniosły także cheerleaders Asseco Prokomu, które zwyciężyły w rywalizacji o wyjazd na Final Four Euroligi do Barcelony. Był to początek ich wielkiej tanecznej kariery.

Kwiecień 2011
Świetny Ponitka, szok we Włocławku, pasjonująca walka Prokomu z Czarnymi i mistrzostwo Wisły Can-Pack
fot. Łukasz Capar/gp24.pl

W kwietniu wszyscy emocjonowaliśmy się półfinałową rywalizacją w Tauron Basket Lidze. Rywalizacją, w której zabrakło jednej z najbardziej utytułowanych drużyn w PLK - Anwilu Włocławek. Wielokrotni medaliści mistrzostw Polski sensacyjnie polegli w starciu z Treflem Sopot i sezon 2010/2011 zakończyli na 6. pozycji. Najgorszej od 1998 roku!
Ogromnych emocji dostarczyli nam za to zawodnicy Asseco Prokomu i Energi Czarnych, których to rywalizacją pasjonowała się niemalże cała koszykarska Polska. Każdy z meczów obu drużyn stał na niezwykle wysokim poziomie. Przy okazji każdego spotkania między koszykarzami obu ekip dochodziło do spięć, a publiczność eksplodowała. Mieliśmy wszystko: znakomitą koszykówkę, nieprawdopodobną walkę, fantastyczną atmosferę na trybunach. Zabrakło tylko jednego - detronizacji mistrzów Polski.
Kwiecień to także mecz Nike Hoop Summit, pomiędzy młodymi zawodnikami USA a Reszty Świata. Polska miała swoich reprezentantów w postaci Mateusza Ponitki, który był najlepszym strzelcem tych drugich oraz Przemysława Karnowskiego. Zawodnik AZS-u Politechniki Warszawskiej zdobył 17 punktów, zaś gracz Siarki Tarnobrzeg żadnego.
W kwietniu rozstrzygnęły się również losy mistrzowskiego tytułu w Ford Germaz Ekstraklasie, który po raz kolejny przypadł koszykarkom Wisły Can-Pack. Krakowianki w rywalizacji do trzech zwycięstw pokonały 3-1 CCC Polkowice.

Maj 2011
Asseco Prokom mistrzem Polski, brązowy Słupsk, awans Politechniki i ŁKS-u, wielki powrót Śląska i Ales Pipan trenerem kadry
fot. Wojciech Figurski/plk.pl

Maj obfitował w wiele ważnych dla polskiej koszykówki wydarzeń. Przede wszystkim swój ósmy pod rząd tytuł mistrzowski zdobyli koszykarze Asseco Prokomu Gdynia, którzy po pasjonującej walce pokonali PGE Turów Zgorzelec. Wszystko zaś rozstrzygało się w ostatnim, siódmym spotkaniu obu ekip. Drugi brąz w historii klubu zdobyli zaś zawodnicy Energi Czarnych Słupsk, którzy również po wyśmienitej, wręcz dramatycznej rywalizacji okazali się lepsi od innej trójmiejskiej drużyny - Trefla Sopot.
Do ekstraklasy koszykarzy awansowały za to zespoły AZS-u Politechniki Warszawskiej i ŁKS-u Łódź, a we Wrocławiu miejsce miała wielka reaktywacja Śląska, który od października powrócił na koszykarskie salony.
W maju poznaliśmy także nowego szkoleniowca reprezentacji Polski, którym okazał się być Ales Pipan, były szkoleniowiec Anwilu Włocławek.

Czerwiec 2011
EuroBasket Women 2011
fot. eurobasketwomen.com

Czerwiec był dla polskiej koszykówki wyjątkowy, bo to właśnie w kraju nad Wisłą rozegrano Mistrzostwa Europy koszykarek 2011. Jednak EuroBasket nie okazał się dla nas szczęśliwy. Nie dość, że Polki zajęły dopiero 9. lokatę, to w dodatku organizacyjnie wypadliśmy blado. Zwyciężyły Rosjanki, przed Turczynkami i Francuzkami.


Dalsza część wpisu już niebawem na blogu!