środa, 28 marca 2012

Stracone szanse Energi Czarnych

Nadzieja umiera ostatnia, a wiara przenosi góry. Trzy porażki pod rząd bolą. Tym bardziej, że dwie z nich to mecze, które przegrane zostały na własne życzenie. O kryzysie mowy raczej być nie może. Drużyna walczy w każdym spotkaniu, gra nieźle. Momentami nawet świetnie, ale co z tego, kiedy przychodzi moment załamania i cała wypracowana przewaga trwoni się w mgnieniu oka. Tak było w przegranym po dogrywce pojedynku z Asseco Prokomem, tak też było w niedzielę, w Zielonej Górze.


O meczu z Prokomem wszyscy w Słupsku chcieli zapomnieć jak najszybciej. Bo tak frajerskiej porażki kibice Czarnych dawno nie widzieli. Tym większy jest to cios w czarne serca, bo pokonanie Asseco Prokomu; mistrza Polski, odwiecznego rywala i drużyny, która de facto olała całą ligę - było tak blisko. Nie udało się. I gdy już wszyscy zapomnieli, już puścili w niepamięć, już darowali - przyszedł mecz w Zielonej Górze. Równie bolesny, a może i jeszcze bardziej. Bo znowu w podobny sposób, znowu na wyciągnięcie ręki i znowu nie wiadomo z jakich przyczyn. Kolejna porażka na własne życzenie. Kolejne bolesne doświadczenie.

Zawsze mi powtarzano, że ten się cieszy, kto nie cieszy się za wcześnie. Szczera prawda. W Gdyni już świętowaliśmy, już się radowaliśmy, już dziękowaliśmy. A tu taki psikus. Podobnie było w Zielonej Górze, gdzie wyraźna przewaga Energi Czarnych nad Zastalem po 30. minutach gry dała nam niemal pewność, że pokonywanie kilkuset kilometrów w drodze powrotnej do Słupska będzie dla nas czystą przyjemnością. I kolejna przykra niespodzianka. Mimo że energetycy prowadzili po trzeciej kwarcie 47:55, to w ostatecznym rozrachunku przegrali, 83:75. Tylko w ostatniej odsłonie meczu podopieczni Dainiusa Adomaitisa dali sobie rzucić aż 36 punktów (najwięcej w sezonie!), przy czym w trzech poprzednich kwartach Zastalowcom udało się zdobyć jedyne 47 "oczek". Z czego to wynika?

-Załamaliśmy się w najważniejszej części meczu. Nie możemy tak grać, że po trzech kwartach prowadzimy nawet kilkunastoma punktami, a w decydujących momentach tracimy głowę i w ostateczności przegrywamy. Dopuściliśmy, by rywale seriami zdobywali punkty. To nie powinno się zdarzyć - Mantas Cesnasuskis, zawodnik Energi Czarnych. 

Słupszczanie mają przede wszystkim problem z wysokimi graczami - Weaverem i Morrisonem. I nie chodzi tu o ich grę, bo ta wygląda całkiem przyzwoicie, a o liczbę fauli, jakie zawodnicy popełniają w każdym meczu. Kiedy ich podkoszowa siła jest potrzebna w najważniejszych fragmentach pojedynku, oni wówczas są wyeliminowani z gry. Powód: pięć przewinień na koncie. Tak było przy okazji spotkania zarówno z Asseco Prokomem, jak i Zastalem. Kolejny problem słupskiego zespołu to Paweł Leończyk. Nie dość, że reprezentant Polski od grudnia ubiegłego roku nie zdobył dla Czarnych więcej niż 7 punktów, to jeszcze na dodatek przy okazji meczu w Zielonej Górze nabawił się kontuzji kolana. A jeśli pod uwagę weźmiemy wcześniej wspomniane faule środkowych Czarnych, wówczas absencja popularnego "Leona" to nie lada problem dla Dainiusa Adomaitisa, szkoleniowca słupszczan. Wśród energetyków zawodzi także koncentracja, bo o ile przez większość meczu jest ona na odpowiednim poziomie, tak znowu w końcówce spotkania po prostu dostrzec można totalny chaos w poczynaniach Czarnych Panter.

Nie można też zapomnieć o tym, iż słupski klub jako jedyny ze wszystkich drużyn PLK od początku sezonu gra tym samym składem. Kiedy jedne drużyny zwalniały koszykarzy, a inne się wzmacniały, w Słupsku nie mieliśmy żadnych ruchów transferowych. To też w jakiś sposób może wpływać na progres formy zespołu. Jednak moglibyśmy tak gdybać godzinami, a przecież liczy się to, co jest teraz. A obecnie drużyna przygotowuje się do arcyważnej rywalizacji z Treflem Sopot i Turowem Zgorzelec (oba mecze na wyjeździe). Wiemy już, że co by się nie działo,. która by nie była minuta spotkania i jaki nie byłby wynik, niczego nie możemy być pewni. Pozostaje tylko wierzyć, że tym razem się uda. A wiara przecież przenosi góry. Na pewno zespołowi potrzebny jest nasz doping i do tego Was wszystkich serdecznie namawiam. 

Pozdrawiam,

Karol.

środa, 21 marca 2012

Kto zdetronizuje Mistrza?

Jeszcze dwa, czy trzy sezony temu przed startem ligi śmiało mogliśmy wieszać złote medale PLK na szyjach koszykarzy Asseco Prokomu Gdynia. Już w trakcie ostatnich rozgrywek było to nieco mniej oczywiste. Teraz zaś oczywiste nie jest nic, a drużyna prowadzona obecnie przez Andrzeja Adamka wcale nie musi być głównym faworytem do zdobycia mistrzowskiego tytułu. Smaczek na niego ma także przynajmniej pięć innych drużyn, z czego jedna z nich wydaje się być obecnie poza zasięgiem pozostałych. Kto więc ma największe szanse na tak długo wyczekiwaną detronizację wielkiego mistrza?

fot. Wojciech Figurski

Niezniszczalny od ponad ośmiu sezonów statek teraz wydaje się stopniowo tonąć. Jednak tak naprawdę nikt do końca nie wie, na co stać w najbliższych tygodniach Asseco Prokom Gdynia. Jeszcze przed ostatnim spotkaniem mistrzów Polski w Zgorzelcu, niemal każdy uważał, iż gdynianie jeszcze nigdy nie byli tak słabi. I wówczas, na przekór wszystkim, przyszedł mecz z wicemistrzem Polski, po którym także wszyscy przecierali oczy ze zdumienia. Deklasacja, prawdziwa deklasacja! Teoretycznie dwa najlepsze zespoły w kraju, od lat bijące się o tytuł najlepszego (i od lat przegrywa ten sam) i nagle jeden pokonuje drugiego różnicą trzydziestu punktów! Wydawać by się mogło, że to wynik nieosiągalny... a jednak! Wydawało się także, że to właśnie ekipa Turowa będzie największym zagrożeniem dla teamu, którego sterownikiem jeszcze nie tak dawno był Tomas Pacesas. Tymczasem drużyna prowadzona przez Jacka Winnickiego przegrywa mecz za meczem i to w fatalnym stylu. Chciałoby się napisać - kryzys. Jednak czy tak klasowy zespół, jakim bez wątpienia są wicemistrzowie Polski, może sobie pozwolić na tak długotrwały spadek formy? Zgorzelczanie ostatni mecz wygrali 15 lutego, właśnie z Prokomem i to w dodatku w ramach rozgrywek o Puchar Polski. W błyskawicznym tempie z pozycji wicelidera Tauron Basket Ligi spadli na ostatnie miejsce w "szóstce" (współdzielą je z Zastalem Zieloną Górą), a najbliższy mecz grają z będącym w coraz lepszej formie Anwilem. Nikt jednak nie jest w stanie przewidzieć, jak będzie wyglądała gra Turowa za kilkanaście dni, kilka tygodni. Mimo wszystko uważam, że wicemistrzom Polski już samo wicemistrzostwo będzie obronić arcytrudno, nie pisząc już o tytule mistrzowskim, bo w mojej ocenie Zgorzelec ma znikome szanse na jego zdobycie, choć absolutnie ekipy Jacka Winnickiego nie można skreślać z listy pretendentów do jego wywalczenia.

Największym obecnie faworytem do detronizacji mistrza Polski, większym do zdobycia tytułu niż Asseco Prokomu, wydaje się być na chwilę obecną sąsiadująca drużyna z Sopotu. Trefl nie tylko że gra mądrą, poukładaną ale także widowiskową koszykówkę. Nie tylko ma w swoich szeregach aż czterech reprezentantów Polski, a w tym najlepszego zawodnika ligi, ale przede wszystkim podopieczni Karlisa Muiznieksa grają zabójczo skuteczny basket. Do tego stopnia, że z trzynastu ostatnich meczów przegrali tylko raz, z Czarnymi w Słupsku. I to po niezwykle emocjonującym i stojącym na bardzo wysokim poziomie spotkaniu. Kolejnym atutem Trefla jest świetna atmosfera, jaka panuje wewnątrz drużyny. Ktoś by powiedział, że jak są wyniki, to i jest atmosfera. Tak, zgodzę się. Jednak w Treflu nawet gdy wyników brakowało (Boże, kiedy to było!), to zawodnicy znakomicie się ze sobą dogadywali. W Trójmieście można także dojrzeć coraz większe zainteresowanie spotkaniami obecnego lidera Tauron Basket Ligi. Nie jest to jakiś duży progres, ale zawsze jest. W jeszcze lepszych wynikach frekwencji mogą pomóc najbliższe starcia derbowe Trefla właśnie z Asseco Prokomem. Wówczas także będziemy mogli ocenić, jak wielkie zagrożenie dla gdynian stanowią sopocianie. Ale wiadomo, derby rządzą się własnymi prawami.

Zaraz za Treflem w gronie faworytów do detronizacji mistrza są kolejno: wspomniany Turów, Energa Czarni, Zastal Zielona Góra i Anwil Włocławek (kolejność nieprzypadkowa). O Turowie było już napisane, teraz więc czas na pozostałą trójkę.

Zacznijmy od Energi Czarnych, którzy do dziś, mimo że ze słupską drużyną jestem blisko związany, pozostają dla mnie zagadką. Na co stać w obecnych rozgrywkach podopiecznych Dainiusa Adomaitisa? Z pewnością na wiele, jednak tytuł mistrza kraju to chyba na chwilę obecną za dużo. No chyba, że "Czarne Pantery" nagle zaczną grać swój absolutnie najlepszy basket. Wówczas jestem na tak. A energetycy mają sporo w zanadrzu, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż wciąż w kiepskiej formie pozostaje Paweł Leończyk, słabo spisuje się Zbigniew Białek, w kratkę grają Weaver z Morrisonem, a wszystkich swoich umiejętności nie pokazali jeszcze Hinson z Kikowskim. Pewne jest, że Czarni są w stanie wygrać z każdym, zwłaszcza na własnym parkiecie, na którym przegrali w trwających rozgrywkach tylko trzy razy (raz z Zastalem, dwa razy z Anwilem). Jednak czy tytuł najlepszego zespołu w kraju to nie za dużo, jak na obecny sezon? Tak mi się wydaje, aczkolwiek słupszczan, podobnie jak w przypadku zgorzelczan bym nie skreślał.

Równe szanse na detronizacje Asseco Prokomu wydają się mieć Zastal z Anwilem, choć w obu tych przypadkach nie jestem przekonany, czy rzeczywiście te szanse są duże. Zastal na pewno jest największym pozytywnym zaskoczeniem tego sezonu. Z kolei Anwil rozczarowuje. Szanse Zielonej Góry wydają się natomiast maleć z dnia na dzień, szczególnie, gdy pod uwagę weźmiemy fakt, iż po raz drugi w przekroju ostatnich kilku miesięcy drużynę z Lubuskiego opuszcza jej bezapelacyjny - obok Waltera Hodge - lider, Gani Lawal. Anwil zaś, po ostatnim niezwykle cennym zwycięstwie nad Energą Czarnymi, rośnie w siłę. Choć i tam szykują się ponoć zmiany. Pewne jest, że dla obu zespołów Asseco Prokom jest w zasięgu. Oba kluby otwarcie także przyznają, że ich celem jest zdobycie mistrzowskiego trofeum, choć zarazem doskonale zdają sobie sprawę, iż będzie to arcytrudne zadanie do wykonania. Z pewnością jednak nie niemożliwe!

I to chyba tyle, jeśli chodzi o drużyny grające w Polskiej Lidze Koszykówki, które liczą lub mogą się liczyć w walce o tytuł mistrza Polski, a zarazem mogą zagrozić Asseco Prokomi w zdobyciu dziewiątego z kolei mistrzowskiego trofeum. A jakie jest Wasze zdanie w tej kwestii? Kto według Was ma największe szanse na końcowy triumf? Zapraszam do udziału w nowej ankiecie bloga, którą znajdziecie w bocznym menu.



wtorek, 20 marca 2012

Policja o meczu

Wielką dyskusję, także na blogu, wywołało zachowanie kibiców podczas, jak i zaraz po niedzielnym meczu Energi Czarnych Słupsk z Anwilem Włocławek. Fani nawzajem obwiniali się za atmosferą, jaka panowała wokół meczu. Na różnego typu forach trwa dyskusja na temat prezentowanego poziomu kibicowskiego, a także tego, co miało się wydarzyć zaraz po meczu. Moją opinię w sprawie całego zajścia wyraziłem wczoraj i wywołała ona dość sporo kontrowersji wśród kibiców z Włocławka. Nie opisałem zaś sytuacji, która miała mieć miejsce tuż po meczu poza halą , gdyż po prostu nie byłem jej świadkiem. Wielu jednak stawiało zarzuty wobec mojej osoby, jakobym miał umyślnie pominąć tę kwestię, w związku z "bronieniem" kibiców miejscowych. Otóż nie. W związku z odparciem na owe zarzuty postanowiłem zaczerpnąć informacji na temat niedzielnego zajścia u Rzecznika Prasowego Komendy Miejskiej Policji w Słupsku, Pana Roberta Czerwińskiego.

"Z informacji jakie posiadam wynika, że przed meczem sześciu kibiców, którzy byli pod wpływem alkoholu z powodów bezpieczeństwa widowiska nie zostało wpuszczonych przez służby porządkowe na mecz. Zajście, o którym pan
pisze, polegało jedynie na umieszczeniu kilku niezdyscyplinowanych kibiców przyjezdnych w autobusie, którym przyjechali do Słupska. Z moich informacji wynika, że nie chcieli oni tego zrobić. Miejsce mieć miały jakieś głośne przepychanki słowne pomiędzy kibicami, jednak wszystko zakończyło się decyzją o umieszczeniu ich tam przez policjantów. Funkcjonariusze w sposób adekwatny do sytuacji użyli siły fizycznej i perswazji słownej. Nie zgłaszano żadnych negatywnych skutków tego działania"


Myślę, że to wszystko z mojej strony.

Serdecznie pozdrawiam,

Karol.

poniedziałek, 19 marca 2012

Gdzie jest granica?

Koszykówka to nie piłka nożna - hala to nie stadion. Jednak co z tego, kiedy coraz częściej jesteśmy świadkami, czy też słyszymy, o skandalicznych zachowaniach kibiców podczas meczów koszykówki. Nie chodzi już tylko o obustronne wyzwiska między fanami, które miejsce mają bardzo często i szansa na wyeliminowanie ich jest znikoma, ale objawy wręcz kibolskich zachowań. Bo już nie tylko
nie wypada, a wręcz nie dopuszczalnym jest akt przemocy słownej wobec kobiety. Jak można nazwać koszykarkę "kurwą", "suką" czy "prostytutką" tylko dlatego, że gra dla wrogiego klubu? A tak właśnie miało być przy okazji sobotnich derbów Łodzi, kiedy to w ramach 26. kolejki PLKK ŁKS podejmował Widzew.

O sprawie dość głośno zrobiło się dzięki listowi jednej z kibicek z Śródmieścia, która oburzona zachowaniem kibiców postanowiła napisać do redakcji Gazety.

"Jako kibicka koszykówki, od lat śledzę mecze koszykarek w regionie łódzkim. Sympatyzuję zarówno z Widzewem, Łódzkim Klubem Sportowym, czy też PTK Pabianice.

Wybrałam się też na ostatni mecz derbowy łódzkich klubów. Jestem zaskoczona i równocześnie zażenowana tym, co zobaczyłam i usłyszałam w tym dniu, z trybun hali przy al. Unii. Staram się rozumieć waśnie pomiędzy kibicami różnych klubów, ale nie potrafię - a nawet nie chcę pojąć - jak można było krzyczeć do kobiet, koszykarek: "jazda z kurwami", "prostytutki, ladacznice", "ssij". Tych synonimów było jeszcze znacznie więcej. Zaszokowało mnie również to, że kobiety - koszykarki były opluwane przez kibiców. No właśnie, czy tych ludzi można nazwać kibicami....

Wielkie święto, wielkie emocje i wielki smutek siatkarzy PGE Skry Bełchatów. Zobacz zdjęcia z przegranego finału Ligi Mistrzów!

Nie wiedziałam o tym, ale na stronie www.widzewkosz.pl przeczytałam, że jeden z mocno słaniających się na nogach "kibiców" zaatakował jednego z działaczy.

Patrzę na to wszystko i załamuje ręce! Koszykówka to piękny sport i emocje na trybunach są potrzebne, ale chyba są jakieś granice dobrego smaku?"

Pisząc o granicy dobrego smaku przytoczę także wydarzenie choćby z wczorajszego spotkania Energi Czarnych z Anwilem Włocławek, na które zawitało słynne już włocławskie "H1", w liczbie około dwudziestu kilku. Pominę ich gołe klaty, które ponad 2,5 tysiąca słupszczan musiało oglądać przez część spotkania, bo to temat sporny - jednym to nie przeszkadza, innych razi. Ja osobiście nie mam nic przeciwko. Chodzi przede wszystkim o to, co działo się zaraz po zakończonym meczu. Po wyzwiskach wypływających z sektora zajmowanego przez fanów Anwilu, odpowiedzieć postanowili słupszczanie. Także wyzwiskami. A te tak zdenerwowały włocławskich kibiców, że Ci postanowili przejść do rękoczynów. Na szczęście im się to nie udało, gdyż wybiegających z miejsc powstrzymała ochrona. Do poziomu dostosowała się także część koszykarzy Rottweilerów. Jedni coś tam krzyczeli, drudzy pokazywali przeróżne gesty; od zwykłych buziaków aż do środkowych palców. Słupscy fani odwdzięczyli się tym samym, choć w trakcie spotkania także było słychać docinki w stronę zawodników przyjezdnych. Mimo wszystko sportowcom, a tym bardziej reprezentantom Polski, takie zachowanie absolutnie nie przystaje. Do jakiś tam zajść między kibicami miało za to zajść poza halą, ale tego świadkiem nie byłem. Słyszałem tylko z opowieści. A opowieści i teorie są różne. Często bywają nie prawdziwe.

Wyzwisk z hali się nie wyeliminuje. Pisząc szczerze, mnie osobiście one specjalnie nie rażą - podgrzewają atmosferę, czynią mecz jeszcze bardziej widowiskowym i emocjonującym. Jednak zdecydowanie trzeba znać pewną granicę. Granicę zdrowego rozsądku. Za to jakimkolwiek oznakom przemocy fizycznej mówię zdecydowane NIE! Fani, którzy dopuszczają się choćby najmniejszych z możliwych burd, absolutnie zasługują na natychmiastowe kary. Szkoda również, że dosłownie w kilka chwil zaledwie kilkanaście osób może wyrobić tak niechlubną opinię kilku tysiącom ludzi. Grupie, która od lat znana jest ze świetnego dopingu. I dotyczy się to wszystkich z nas. Apeluje więc, abyśmy nie czynili z boisk koszykarskich, tych stadionowych.

Pozdrawiam,

Karol.

wtorek, 13 marca 2012

Ambicje Pacesasa

Dziś wpis wyjątkowy, bo rzadko zdarza się, abym o Tomasie Pacesasie pisał w aspekcie pozytywnym. Jednak pomijając moje wszelkie uprzedzenia do Litwina, to muszę się przyznać, iż były już szkoleniowiec Asseco Prokomu w jednej kwestii bardzo mi imponuje. Jest typem człowieka niezwykle nieustępliwego, a ja zazwyczaj takich ludzi sobie cenie, co nie oznacza, iż Pacesas do tych "cenionych" się zalicza. Po prostu, imponuje mi.

Najmniej interesuje mnie w tej chwili to, czy Litwin w postawie jaką prezentuje ma jakiekolwiek interesy. Nie ważnym wydaje mi się fakt, czy chce się na kimś odegrać, a jeśli tak, to za co. Nie obchodzi mnie to. Przynajmniej na tą chwilę. Ważne jest, że jako jedyny z liczących się w środowisku koszykarskim głośno mówi o tym, co ważne dla polskiej koszykówki. A mówi o bagnie, w jakim obecnie znajduje się ten piękny sport, jednocześnie narażając się tym najwyższym. Zresztą teraz to oni mogą go, co najwyżej pocałować w przysłowiowe "cztery litery". Martwi mnie jednak to, że w tej nierównej walce z PZKosz Pacesas jest sam. A przynajmniej nikt głośno go nie popiera, a tym bardziej nie angażuje się w tej kwestii tak, jak nowy Dyrektor Wykonawczy VTB. Przykre to, ale prawdziwe. Rozumiem, gdyby w Związku było przynajmniej choć odrobinę normalnie, a polska koszykówka choć trochę zyskałaby na jakości. Ale oto chodzi, że jest tragicznie. I nikt z tych "liczących się" najwyraźniej tego nie zauważa. A przynajmniej nie chce zauważać...

Pacesas od dłuższego czasu atakuje PZKosz i odkrywa coraz to bardziej sensacyjne fakty dotyczące Związku. Ten jednak na ataki Litwina nie miał i nie ma zamiaru odpowiadać. PZKosz ma za sobą "niezależnych" dziennikarzy, o których wspomina dziesięciokrotny mistrz Polski, zaś przeciw sobie kibiców, których coraz większa część domaga się zmian w strukturach PZKosz. Fani wyraźnie nie są zadowoleni z działań Prezesa Bachańskiego, o czym świadczyć może chociażby ostatnia ankieta przeprowadzona na blogu, w której aż 74% głosujących domaga się jego dymisji.

Co tak naprawdę udało się dotychczas osiągnąć Grzegorzowi Bachańskiemu, jako Prezesowi PZKosz? Oprócz organizacji żeńskiego EuroBasketu, który okazał się totalną klapą, i wprowadzenia ligi kontraktowej, która do dziś wzbudza wśród kibiców wiele kontrowersji, tak naprawdę nic. Są za to konflikty z kibicami, zupełnie stracony prestiż rywalizacji o Puchar Polski, znienawidzony Asseco Prokom i długi, potężne długi. Takie, że PZKosz był zmuszony pożyczyć aż 700.000 złotych od klubów z ekstraklasy i I ligi. Klubów, z których jeden walczy o mistrzostwo Polski (Turów Zgorzelec), a drugi o awans do ekstraklasy koszykarzy (Rosa Radom). Nie bez przyczyny Tomas Pacesas zapytał więc na swoim blogu Grzegorza Bachańskiego o to, ile kosztuje realizacja tych dwóch celów u jego osoby. Wielu się śmieje, że o to samo można zapytać Pacesasa, tyle tylko, że ile owe tytuły kosztowały, kiedy prezesem był jeszcze Roman Ludwiczuk.

Pomijając kwestię owych zapytań. Do czego musiało dojść w polskiej koszykówce, aby PZKosz na czele z Prezesem Bachańskim musiał pożyczać pieniądze od klubów podlegających Związkowi. Wstyd i kompromitacja to za mało powiedziane. I dlatego mocno zaciskam kciuki za Tomasa Pacesasa, bo kto wie, może to ostatnia deska ratunku i nadzieje na to, że będzie lepiej...

Walcz Tomas, walcz!

piątek, 9 marca 2012

Co się dzieje z Polpharmą?


Katastrofa. To będzie chyba najlepsze określenie tego, co prezentuje obecnie swoją grą Polpharma Starogard Gdański. Gdzie się podziała drużyna, która jeszcze dwa sezony temu osiągnęła największy sukces w historii kociewskiej koszykówki? Gdzie się podziała drużyna, która jeszcze sezon temu sięgnęła po - wówczas jeszcze prestiżowy - Puchar Polski? Gdzie się podziała drużyna, która wraz z początkiem trwających rozgrywek, a w zasadzie to na chwilę przed ich startem, rozprawiła z kwitkiem obecnego mistrza kraju i zdobyła Superpuchar Polski?

Co się dzieje z Polpharmą? Co się dzieje ze starogardzką koszykówką? W czym, a może w kim, tkwi problem? Te pytania z pewnością nurtują nie jednego kibica Polpharmy, ale nie tylko jej samej. Jedno jest pewne - wśród farmaceutów przyszła pora na poważne zmiany. Szkoda tylko, że takiej potrzeby nikt nie potrafił zauważyć dużo wcześniej, kiedy była ona i widoczna i był na nią czas. Szkoda także, że problemu jako tako nie dostrzega Prezes Olszewski. Szkoda, że sami zawodnicy nie przywiązują wagi do tego, że są ludzie, którym naprawdę zależy. I szkoda Wojciecha Kamińskiego, który de facto musi brać za to wszystko odpowiedzialność, choć sam jest w tej sytuacji najmniej winny. Jednak kibice o tym wiedzą. A on wie, że ma ich poparcie. Zresztą szkoleniowiec Polpharmy jako jedyny potrafił wyjść do fanów, porozmawiać z nimi, wytłumaczyć i po raz kolejny przeprosić; za kolejną porażkę, za kolejną haniebną postawę swoich podopiecznych i za kolejne konflikty, które powstają na linii Kibice-Klub. Zresztą sam Kamiński był nawet wstanie podać się do dymisji. Gdyby było tego mało, sam taką opcję miał zaproponować. Zarząd na szczęście na to nie przystał.

Drużyna gra bez ambicji, bez woli walki. Prezentuje się tak, jakby wyjście na parkiet było dla każdego z graczy karą za nieodrobioną pracę domową. A takich zawodników nie chce się oglądać! Swój sprzeciw w tej kwestii wyrazili już podczas ostatniego meczu Polpharmy kociewscy kibice, którzy w ramach protestu najpierw czytali w trakcie spotkania gazety, jak i zajadali się popcornem, by wraz z początkiem czwartej kwarty w demonstracyjny sposób opuścić halę. I może to i dobrze, chociaż oszczędzili sobie wstydu związanego z kolejną kompromitującą porażką swojej drużyny.

Tego typu protesty zawsze wywołują dyskusję, czy aby na pewno jest to dobry sposób do wylewaniu swojej złości, swojej frustracji, swoich żalów. Wielu spontaniczności tego typu akcji nie popiera, ale nie ja. Owszem, z drużyną jest się na dobre i na złe, ale co wtedy, kiedy ta drużyna nie prezentuje nic, co zasługiwałoby na jakikolwiek szacunek ze strony kibica? Co, jeśli koszykarz jest wstanie powiedzieć do - de facto - swojego kibica, "pieprz się"? Gdzie jest ta dopuszczalna granica? A co wtedy, kiedy na ratunek będzie już za późno...

Polpharma w trwającym sezonie już nic nie ugra. Takie są fakty. Istnieje jednak takie coś jak honor, i o niego apeluję do Władz klubu, jak i samych koszykarzy. A jak Ci nie mają już żadnych ambicji, to sezon proponuję dograć tymi zawodnikami, którym naprawdę zależy. A takich bez wątpienia jest co niemiara. Bo czasem liczą się nie tyle co umiejętności, a wola walki. I właśnie tej woli walki tutaj brakuje. Smutne to, ale prawdziwe.

Życzę powodzenia w powrocie o normalności, Diabły.