czwartek, 11 stycznia 2018

Nigdy nie zginą!

Na wstępie: 


Sto czterdzieści dwa wpisy pod tą domeną i przynajmniej drugie tyle pod innymi. Ostatni w Wigilie ponad cztery lata temu. Wówczas moje życie przewracało się o 180 stopni, a koszykówka zeszła na drugi plan. I pomimo, że ciągle jest bliska mojemu sercu, to jednak nie ukrywam, że straciłem zapał do pisania o niej. Teraz znowu poczułem dreszcz emocji. Zaczęło się od „listu” do Roberta Biedronia, prezydenta Słupska. Listu pełnego emocji i żalu, którego zasięg przekroczył moje najśmielsze oczekiwania (czy ja w ogóle jakieś miałem?), a poruszenie wśród ludzi i mnóstwo ciepłych słów wywołało u mnie wielkie wzruszenie. Teraz znowu mam ochotę wykrzyczeć całemu światu - tym razem nie będą to jednak żale, bo pękam z dumy!

Nigdy nie zginą! 


10 stycznia 2018 roku przejdzie do historii. Czarni Słupsk bywali w kryzysach większych i mniejszych, ale jeszcze nigdy - od momentu przejęcia Klubu przez Prezesa Twardowskiego - aż w takim jak obecnie. I mimo, że na każdym kroku zmagają się z przeciwnościami losu, znowu podnoszą się i idą dalej. Bez wątpienia jestem z tym Klubem związany emocjonalnie, ale chyba nie przesadzę jak napiszę, że - obok Anwilu Włocławek - to najbardziej charakterna drużyna w historii Polskiej Ligi Koszykówki. 

Nie wiem co wydarzyło się przed 2005 rokiem, bo od tego momentu jestem przy tym klubie, ale doskonale pamiętam co było potem. 

Był rok 2005, kiedy w Słupsku postawiono na młodego trenera dopiero rozpoczynającego karierę w roli szkoleniowca. Igor Griszczuk stworzył drużynę, której zaszczepił ambicję, a najważniejszym słowem dla każdego zawodnika było: „WALKA!”. Sezon ten bez wątpienia przeszedł do historii klubu jako najważniejszy, a zarazem najpiękniejszy, bo od niego zaczęło się pasmo sukcesów, którego początkiem był zdobyty wówczas brązowy medal i pokonanie w ćwierćfinale jednego z głównych faworytów do mistrzostwa Polski - Śląsk Wrocław. Co to była za drużyna! 


Sezon 2007/2008 


Pierwszy poważny kryzys w klubie. Sezon rozpoczęty od 8 przegranych w pierwszych 9 meczach, by zakończyć go bilansem 9 zwycięstw i 15 porażkach. Czarni utrzymali się w ekstraklasie tylko dzięki temu, że w ostatniej kolejce Śląsk Wrocław pokonał Polpharmę. Nie wiadomo jak potoczyłyby się losy Klubu, gdyby to Polpharma pokonała wówczas Śląsk, a Czarni kolejny sezon musieliby zacząć w pierwszej lidze, ale wiadomo było, że ówczesna drużyna z charakterem nie miała nic wspólnego. Paradoksem był fakt, że grali w niej wówczas w większości zawodnicy, którzy dwa sezony wcześniej zdobywali dla Czarnych pierwszy medal w historii. Na ławce trenerskiej znowu zasiadał Igor Griszczuk, który pomimo fatalnych wyników zespołu, bardzo długo pełnił rolę trenera zespołu. Nikt nie był w stanie zrozumieć dlaczego drużyna, która była drużyną marzeń, w przysłowiowy „jeden dzień” straciła wszystkie swoje atuty, a przede wszystkim zapomniała co to jest walka. 

To chyba jedyny taki przypadek, gdzie Czarni wygrali walkę ze samymi sobą nie dzięki sobie, ale szczęściu. Los wówczas uśmiechnął się do słupskich kibiców. Warto dodać, że Czarni rozgrywki kończyli na ławce trenerskiej już tylko z Mirosławem Lisztwanem. 

Sezon 2008/2009



Kolorowo nie było także w kolejnym sezonie, choć miał on być wynagrodzeniem za poprzedni. Końcówka 2008 roku to debiut Czarnych w europejskich pucharach. Zanim to jednak nastąpiło klub pożegnał się z beznadziejnym Andrejem Podkowyrowem (naprawdę nie pamiętam tak słabego trenera w Słupsku!), który drużynę budował od… maja. Efekt? Już w 5. kolejce Czarni byli pośmiewiskiem ligi, a po katastrofalnym meczu ze Sportino Inowrocław Ukrainiec stracił pracę. Stery w zespole znowu przejął Mirosław Lisztwan i dopiero wtedy z drużyny zostało wykrzesane to, co widzieliśmy wczoraj - charakter. W kolejnym tygodniu do Słupska, w ramach eliminacji do Eurocup, przyjeżdżał wielki Uniks Kazań, który miał zmiażdżyć Czarnych. Przyznam, że takie pustki na trybunach Hali Gryfia widziałem tylko podczas turniejów o Puchar Prezydenta, ale ich powód był oczywisty - kibice nie chcieli oglądać być może największej porażki swojego zespołu w historii. Tyle tylko, że już kilka chwil po meczu Słupsk znalazł się na czołówkach wszystkich największych koszykarskich portali w Europie i to nie za sprawą druzgocącej porażki - Słupsk stał się tego wieczora sprawcą największej sensacji, być może nawet sensacji roku (nie przesadzam?). Był to początek dziwnej zależności w Słupsku - po każdych zwolnieniach trenerów drużyna wygrywała swoje następne mecze, a wielki w tym udział miał właśnie Mirosław Lisztwan. Niestety, w rewanżu w Kazaniu było dokładnie tak, jak miało być w Słupsku. Czarni wysoko przegrali i odpadli, ale za chwilę do drużyny dołączył Gasper Okorn, który miał ją poukładać zupełnie od nowa i tak właśnie było. 



Padłeś, powstań. Po raz drugi. 
Pod wodzą Słoweńca Czarni znowu odzyskali charakter jak z meczu z Uniksem, a zespół zanotował serię 7 wygranych z rzędu. Co więcej, pomimo że musieliśmy grać w pre play-off to będąc jedną z najniżej rozstawionych drużyn awansowaliśmy nie tylko do półfinałów ekstraklasy, ale byliśmy o krok od historycznego finału. Zabrakło wówczas bardzo niewiele (porażka z Turowem 2:4), ale to jaką wolą walki wykazała się ówczesna drużyna bez wątpienia zapisało się wielkimi literami w historii klubu. Ostatecznie Czarni zajęli 4. miejsce, ale Gasper Okorn udowodnił, że najważniejsza jest ambicja.

Warto też odnotować, że to właśnie od tego sezonu słupscy kibice zaczęli ubierać się na czerwono, a kolor ten stał się ich znakiem rozpoznawczym, a także był symboliką piekła, jakie przeżywają Gryfii drużyny przeciwne. 

Sezon 2009/2010


O tym sezonie bardzo krótko. W trakcie rozgrywek, po niezadowalających wynikach zespołu, dochodzi do kolejnej zmiany na stanowisku trenera - Igorsa Miglinieksa zastąpił jego asystent, Dainius Adomaitis. I choć Czarni ostatecznie zajęli 8. miejsce, to jednak gra pod wodzą Litwina dawała nadzieję na przyszłość. Dlatego zdecydowano, że były znakomity gracz między innymi Śląska Wrocław, a obecnie trener męskiej reprezentacji Litwy, poprowadzi Energę Czarnych w kolejnym sezonie. Miał to być zabieg niczym z 2005 roku, kiedy postawiono na zupełnego nowicjusza w tym fachu - Igora Griszczuka. Jak się skończyło? Znowu brązowym medalem! Warto jednak odnotować, że Czarni przez większość sezonu byli liderem tabeli, a rozgrywki rozpoczęli od 8 zwycięstw z rzędu. Po sezonie, gdzie miało już nas nie być na koszykarskiej mapie Polski, przyszedł sezon naprawczy, a kolejny udowodnił, że Czarni nigdy nie zginą. 


Sezon 2012/2013


Po dobrym starcie przyszedł kryzys, a jego zwieńczeniem było pożegnanie się z pierwszym trenerem zespołu, bardzo nielubianym w Słupsku, Mariusem Linartasem. W trudnym momencie dla drużyny za stery złapał niespodziewanie Andrej Urlep, człowiek legenda polskiej koszykówki. Słoweniec wykrzesał z koszykarzy niemal wszystko, co się dało. Drużyna niemal gryzła parkiet, a to popłacało. Czarni odbili się od dna i z meczu na mecz szybowali w górę tabeli. Znowu awansowaliśmy do ćwierćfinału i znowu przegraliśmy z nim po pięciomeczowej batalii, z późniejszym mistrzem Polski, Zastalem Zielona Góra. Obie te serie z sezonów 2011/2012 i 2012/2013 były okrzyknięte jednymi z najlepszych w historii ekstraklasy. 


Sezon 2014/2015


Nieważne jak się zaczyna, ważne jak się kończy.
Te słowa idealnie wpisały się w tę drużynę. Czarni, zaczynając na ławce trenerskiej z niepamiętanym już w Słupsku Dejanem Mijatoviciem, zaczęli źle - przegrali 4 z pierwszych 10 meczów i byli jednym z najsłabszych zespołów w lidze. Z Serbem szybko się pożegnano, a do Słupska zawitał Donaldas Kairys. Wtedy jeszcze nie przypuszczano, że za chwilę w PLK nastąpi prawdziwe trzęsienie ziemi, a warunki w niej dyktować będzie drużyna z końca tabeli. 

Wyobrażacie sobie sytuację, że z 18 rozegranych spotkań przegrywacie tylko 2? Tego nie osiągnie w tym sezonie nawet znakomicie grający Anwil! Osiągnęli to wówczas Czarni. Zachwytów nad drużyną Litwina (znowu Litwin) nie było końca, a jej ducha walki porównywano do zespołu Griszczuka z sezonu 2005/2006. Jak się skończyło? Dokładnie tak samo, choć w walce o brązowy medal Czarni musieli stoczyć nie dwa, a trzy pojedynki. Z Rosą Radom wygrali 2:1, choć pierwszy mecz w Słupsku przegrali. I kiedy w Radomiu już otwierano szampany, drużyna znowu pokazała pazur i po dość niespodziewanym zwycięstwie 75:73, oba zespoły wróciły na decydujące starcie do Słupska. To właśnie wtedy na szyi prezydent miasta Roberta Biedronia zawisł medal, z którym dumnie pozował do zdjęć. Dokładnie tak samo było rok później, kiedy zdobyliśmy czwarty już brąz w historii klubu. Co ciekawe, drugi raz z tym samym trenerem na ławce. 





Sezon 2016/2017


Miłe złego początki, lecz koniec żałosny.
Koniec, bo to właśnie skutki tego sezonu doprowadziły Czarnych do momentu, w którym znajdują się obecnie. Sam koniec sezonu był natomiast, mimo wielu przeciwności losu, powodem do dumy dla całego miasta. To po prostu nie miało prawa się wydarzyć. Ale od początku. 

Od kibica do menadżera.
Czarni do rozgrywek przystępują z zupełnie odmienioną drużyną. Do kolejnego play-off ma ich doprowadzić Roberts Stelmahers, ale po cichu mówi się nawet o półfinale. Jednak jeszcze zanim sezon ruszył na pełnych obrotach, całą koszykarską polską wstrząsnęła afera, która - dziś już wiadomo - doprowadziła Czarnych na same dno. Do tamtej pory klub uważany za wzór zarządzania został wzięty pod lupę prokuratury, a potem nawet ABW. Marcin Sałata - kiedyś wielki kibic, a od 2010 roku generalny menadżer klubu - miał nie tylko podrabiać podpisy pod kontraktami zawodników, ale także wyprowadzać z klubu pieniądze. Gdy tylko cały skandal wyszedł na jaw, prezes klubu Andrzej Twardowski zawiesił Sałatę w obowiązkach menedżera, a ten sam zgłosił się do prokuratury. Klub w kolejnych dniach wydał mocne oświadczenie, w którym potępił zachowanie swojego byłego już pracownika, a jednocześnie zapewnił, że nikt oprócz Sałaty nie maczał w tym palców. Był to jednak idealny moment, żeby do koszykówki w Słupsku wkradła się polityka. Pojawiły się pogłoski o wycofaniu się głównego sponsora, które później znalazły potwierdzenie u Jolanty Szczypińskiej, posłanki PiS ze Słupska. Ta miała prowadzić negocjacje między grupą Energa (która jest spółką skarbu państwa) a Klubem. W zamian za dalsze sponsorowanie Czarnych zażądano głowy Prezesa. Ten zachował się honorowo i pomimo, że siedemnaście lat wcześniej wyciągnął ten klub z jeszcze większego bagna, postanowił odejść. Na jego miejsce powołano Adama Prabuckiego. Nie był to jednak człowiek związany z ugrupowaniem politycznym pani poseł, co musiało się nie spodobać zarówno jej, jak i koncernowi energetycznemu, co z kolei skutkowało złamaniem umowy i Czarni w trakcie trwania sezonu zostali bez sponsora, dzięki któremu tak naprawdę byli w stanie walczyć o wysokie cele. Kilka tygodni później prezes Twardowski wrócił na stanowisko, ale już nigdy nie było tak jak kiedyś. 

Nadzwyczajnie dobrze radzili sobie za to koszykarze Czarnych. Co prawda grali w kratkę i do końca nie było wiadomo, czy znajdziemy się pośród ośmiu najlepszych drużyn, ale cała ta sytuacja wywołała niezwykłą więź między drużyną a kibicami. Summa summarum rzutem na taśmę zespół awansował do play-off z ósmego miejsca i w ćwierćfinale miał zmierzyć się z bezapelacyjnym liderem rozgrywek Anwilem Włocławek. Biorąc pod uwagę walkę Czarnych nie tylko na parkiecie i dochodzące coraz gorsze wieści dotyczące sytuacji finansowej klubu, sam awans do play-off już był sukcesem. Koszykarze ze Słupska do rywalizacji z Anwilem przystępowali skazywani na pożarcie, ale byli nie tylko niezwykle zdeterminowani by pomóc klubowi wizerunkowo, mieli za sobą tysiące słupszczan, którzy pod tym względem stanęli równie na wysokości zadania. Oto zaczęła się batalia, która za pięć meczów będzie komentowana w całej koszykarskiej Polsce i w historii PLK zapisze się na długie, długie lata.

Miało być łatwe 3:0 dla Anwilu, ale już pierwszy mecz pokazał jak wielki charakter ma ta drużyna. Czarni grali znakomicie i pewnie pokonali prowadzony przez Igora Milicicia Anwil. W drugim meczu słupszczanie byli o krok od wygranej, ale w ostatnich sekundach lepsi okazali się wówczas gospodarze. Było 1:1 i rywalizacja przenosiła się do Słupska, a już wtedy oczy wszystkich kibiców były skierowane na tę parę. W trzecim spotkaniu emocje znów sięgnęły zenitu i równie dobrze mogło już być 3-0 dla Czarnych! Słupszczanie znowu przegrali w ostatniej minucie, a Hala Gryfia pękała w szwach jak za dawnych lat. Anwilowi do półfinału został jeden krok - wygrana w czwartym meczu. Tak naprawdę oprócz kibiców tego zespołu nikt jednak tego nie chciał. Wszyscy liczyli na sensację i decydujące starcie, które miałoby być prawdziwą bitwą o przetrwanie dla obu drużyn, choć to Anwil był pod presją. I uwaga - tak właśnie się stało! Czarni dość pewnie wygrali czwarte spotkanie, a radości w Słupsku nie było końca. 
Nie będę Wam opisywać przebiegu piątego meczu, choć większość z Was zapewne zna jego przebieg, po prostu zobaczcie sami, a niech słowa Adama Romańskiego „Historia staje się na naszych oczach, ósemka wygrała z jedynką, coś niewiarygodnego!” będą kwintesencją tej rywalizacji i w ogóle całego tego sezonu, choć słupszczanie później szybko odpadli z rywalizacji. Czwarte miejsce, w obecnej sytuacji klubu, było jednak jak złoty medal i miało być nowym otwarciem dla Czarnych w poszukiwaniu głównego sponsora na kolejny sezon, a nawet sezony.


Dziś


Tak się jednak nie stało, a co gorsza, do ostatnich chwili nie było wiadomo czy Czarni w ogóle przystąpią do rozgrywek. Na pomoc ruszyli kibice i ich akcja crowdfundingowa „Mamy swoją energię”. Zebrano ponad 200 tysięcy złotych (!), które zagwarantowały udział w kolejnych rozgrywkach. Już wtedy było wiadomo, że będzie to najcięższy sezon w historii, ale kibice postanowili być z klubem na dobre i na złe. Pomimo kolejnych porażek dumnie po każdym meczu śpiewają „Czarnuchy nigdy nie zginą” i walczą o przetrwanie klubu, choć jeszcze dwa dni temu wydawało się, że wczorajszy mecz z Asseco Gdynia będzie ostatnim dla Czarnych w ekstraklasie. Przynajmniej na najbliższych kilka lat. 

Ratunkiem dla klubu miało być miasto, tak przynajmniej przypuszczano, że tak ważnego społecznie projektu nie zostawi się na pastwę losu. Kibice zebrali trzy tysiące podpisów z apelem o pomoc (to tak jakby w skali kraju zebrano około 1,5 miliona), Rada Miasta ten apel uchwaliła, jednak przychylny do dziś nie jest mu Prezydent Robert Biedroń. Jego zastępczyni już zapowiedziała, że Słupska na pomoc nie stać, a nawet jeśli stać to są ważniejsze kwestie do uregulowania. Szkoda tylko, że całe prezydium miasta dumnie pokazywało się z szalikami Czarnych, kiedy ten wywalczał kolejne medale Mistrzostw Polski i tylko wtedy. Szkoda także, że mówiąc „ważniejsze” pani wiceprezydent nie wie, że dla wielu mieszkańców Słupska, Czarni są zaraz po rodzinie najważniejsi w życiu. Stanowią ich milion wspomnień. 

Prezes Twardowski, który zawsze walczył do samego końca w każdej kwestii, zapowiedział, że ogłosi upadłość klubu. Mimo wszystko znalazł w sobie jeszcze na tyle nadziei, żeby powiedzieć „walczymy dalej”. Z drużyny odeszli kluczowi gracze, zostali Ci, co chceli zostać. Nadszedł dzień, który miał być ostatnim dniem z koszykówką na najwyższym poziomie w Słupsku, a okazał się dniem, w którym o Czarnych znowu było głośno. Ale głośno nie za sprawą kolejnych złych wieści, było głośno, bo Czarni zrobili znowu coś, co nie miało prawa się wydarzyć. Pokonali faworyta - osłabieni, można byłoby przypuszczać wyczerpani psychicznie, wbrew wszystkim i wszystkiemu. Ale wygrali nie tylko oni - wygrali również kibice! 

Ci, na których miejscu inni już dawno by się poddali. Przyszli, założyli czerwone koszulki i pokazali taką klasę, do której niektórzy nigdy nie dorosną. Ze łzami w oczach oglądałem powtórkę meczu. Ze łzami w oczach, będąc w pracy, patrzyłem na wynik spotkania i przyznam, że nie dowierzałem. Nie dlatego, że nie wierzyłem. Wiara przecież przenosi góry. To były bardziej łzy płynące z dumy. Niedowierzanie wynikające z kilkudniowego strachu, obawy i żalu jednocześnie. To, co stało się tego wieczora na parkiecie Hali Gryfia, zasługuje na wielkie słowa uznania. Na szacunek. Na owację na stojąco. Pokazuje, że koszykówka w Słupsku jest potrzebna. Że nie ma Czarnych bez Słupska. Że nie ma Słupska bez Czarnych. To jest jedność, mimo że wielu tej jedności nie wykazuje. 

Czarni nigdy nie zginą!
Wierzę, że podniosą się tak jak swojego czasu podniósł się Anwil. Podniosła się także Poplharma, a chwilę potem zdobyła nawet medal. Do PLK w znakomitym stylu wróciła Stal Ostrów Wielkopolski, wciąż przecież bardzo dobrze radzi sobie Asseco Gdynia. W jedności siła!

Jeśli chcesz - udostępnij, będzie mi bardzo miło :)


Autorem zdjęć z wczorajszego meczu jest Łukasz Capar, fotoreporter Głosu Pomorza:






1 komentarz:

  1. Świetny artykuł, widać napracowanie i tętniące emocje :) Życzę wielu powodów do dumy.

    OdpowiedzUsuń