poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Kibice mają głos: 'Zdecydowane NIE dla TBL bez Asseco Prokomu!'

Na Facebooku zainicjowałem akcję pt. 'Zdecydowane NIE dla TBL bez Asseco Prokomu!'. Akcję, którą poparło na tą chwilę już prawie pół tysiąca osób. Akcję, która ma pokazać Polskiemu Związkowi Koszykówki, co na temat ewentualnego wyłączenia mistrzów Polski z I fazy rozgrywek Tauron Basket Ligi w sezonie 2010/2011 myślą kibice.

Liga bez Prokomu? To już kiedyś było przerabiane - przed startem ubiegłych rozgrywek. Taki pomysł się pojawił, choć na szczęście wraz z nim pojawiło się mnóstwo negatywnych opinii na ten temat i niedorzeczne rozwiązanie nie weszło w życie ekstraklasy koszykarzy. Wówczas odetchnęliśmy z ulgą. Teraz znów gdyński klub chcę ominąć grę w rundzie zasadniczej, od razu kwalifikując się do play-off Tauron Basekt Ligi. I tym razem wydaje się, że szanse na to są większe. Zarząd ligi przygotował już nawet dwa wstępne terminarze rozgrywek. Jeden z Prokomem od początku sezonu, drugi - na wypadek, gdyby mistrzów Polski jednak wraz z początkiem rozgrywek zabrakło.

Po pierwsze. Sam klub Asseco Prokomu kierując taką prośbę do Polskiego Związku Koszykówki kompromituję się. I na nic się mają usprawiedliwienia, mówiąc o jego grze w rozgrywkach zagranicznych: Eurolidze i VTB. Mistrzowie Polski zapomnieli chyba, że to dzięki grze w polskiej ekstraklasie uzyskali taką możliwość startów. Zapomnieli o walce fair, o której tak głośno zawsze się wypowiadali. Zapomnieli także o kibicach - swoich i nie tylko. Osobiście nie rozumiem jednego: Dlaczego PZKosz miałby się godzić na to, by Prokom ominął I rundę sezonu PLK, na rzecz jakiejś tam VTB. Jakiejś tam, bo dlaczego gdynianie mieliby grać w mało ważnej europejskiej lidze, kosztem naszej polskiej?

Po drugie. Gdzie tu jest już wspomniana walka fair? Dlaczego inne kluby mają grać na zupełnie innych zasadach niż Prokom? Dlaczego muszą toczyć półroczny bój o miejsce w ćwierćfinałach rozgrywek, by podopieczni Tomasa Pacesasa we frajerski sposób mieli w nich udział zapewniony od dawna. Tak się nie robi.

Po trzecie. Gdyby wniosek Prokomu przeszedł, drużyna zostałaby pewnie znienawidzona przez kibiców z innych miast. Już teraz Asseco jest nie lubiany wśród fanów polskiego kosza, a co by było dopiero wtedy, kiedy mistrzowie Polski wszystkich w jawny sposób zrobiliby w bambuko. Przy pomocy PZKosz.

Po czwarte. Tauron Basket Liga by się ośmieszyła. Bo w jakiej profesjonalnej ekstraklasie - nie gra jej mistrz?

Po piąte. Polska Liga Koszykówki od lat jest mało popularną ligą. Jej oglądalność jest słaba, nie pisząc tragiczna. A gdyby w ekstraklasie zabrakło jeszcze jej najlepszej drużyny, wtedy to, tej lidze nie pomógłby już chyba nikt. Spadłaby nie tylko jej oglądalność , ale także przede wszystkim jej widowiskowość i atrakcyjność, a w rezultacie zainteresowanie nią przez kibiców. Kryzys w którym i tak polski basket od dawna tkwi, pogłębiłby się do poziomu maksymalnego.

Po szóste-Polski Związek Koszykówki. Pisał już o tym na swoim blogu Łukasz Cegliński. Jeśli decyzja dla Prokomu byłaby pozytywna, to nikt chyba nie miałby wątpliwości, że Prokom za nią mógł zapłacić. Może nie dosłownie za nią, ale przypadkowo nagle wspomóc swoimi funduszami związek. A ten jak wiemy, pieniędzy potrzebuje na gwałt. Może to być też decyzja z podziękowaniem za wcześniejszą pomoc finansową od Prokomu, tłumaczona zupełnie czym innym. Miejmy jednak nadzieję, że podstaw do spekulacji na ten temat nie będzie. Oby.

Plusów ewentualnej decyzji o wyłączeniu Asseco Prokomu z I rundy TBL nie widzę.
Akcję przeciw niej poprzeć można TUTAJ


wtorek, 9 sierpnia 2011

Z cyklu "Przeżyjmy to jeszcze raz", odc. 2: Butelkowy szał

fot. Łukasz Capar/gp24.pl

Słupsk, 16 kwietnia 2007 roku. Czwarty mecz play off pomiędzy drużynami Energi Czarnych a Anwilem Włocławek. Goście z szansami na awans do półfinału rozgrywek, gospodarze z nadziejami na doprowadzenie do remisu po 2 i przedłużenie swoich szans na awans. Rywalizacja toczy się do trzech zwycięstw. Wygrany gra o finał, przegrany żegna się z sezonem.

W Słupsku pełna mobilizacja. W szczególności po pierwszym spotkaniu, wygranym przez Czarnych w dramatycznych okolicznościach (po 2 dogrywkach), wszyscy tu wierzyli w awans. I wierzą dalej, bo póki piłka w grze - wszystko się może wydarzyć. To nic, że Pantery przegrywają 1-2. To nic, że wczorajszy mecz przegrany został minimalnie i równie dobrze mogło być teraz 2-1. Wszyscy tu nadal wierzą. Mobilizacja jest ogromna. Zawodnicy, trenerzy, kibice. Wszyscy tu mają wspólny cel: ZWYCIĘSTWO! Bo przecież nikt z nas nie chce kończyć rozgrywek na tym etapie. Jednak nikt z nas nie przewidział też tego, co wydarzy się tutaj za niespełna 2 godziny...

Gryfia zapełniona już do ostatniego miejsca. Pantery maksymalnie nabuzowane energią. Kibice nieustępliwie: CZARNI! CZARNI! CZARNI! Następuje prezentacja drużyn. Po niej jeszcze kilka głębszych oddechów i zaczynamy...

fot. Łukasz Capar/gp24.pl

Wychodzą na parkiet. W pierwszej piątce słupszczan Davis, Zabłocki, Kudriawcew, Barlett i Dunn. Wszyscy jednakowo zmobilizowani i gotowi na prawdziwą wojnę.

Zaczęło się.fot. Łukasz Capar/gp24.pl

Początek niezbyt udany. Anwil nieco nam ucieka, my jednak nie poddajemy się. Gonimy ich. Jest 17. minuta spotkania. Powoli trwoni się wypracowana przewaga gości. Grają nerwowo. Wiedzą, o co toczy się stawka. My też jednak wiemy. Jeszcze chwila i koniec I połowy meczu. Wynik na styku. Ostatnie akcje drugiej kwarty. Białek wyprowadza Anwil na dwu punktowe prowadzenie. Zostało dosłownie kilka sekund. Rozgrywa Davis. Rzuca za trzy... TRAFIA! Równo z syreną. Gryfia eksploduje. Prowadzimy po I połowie!

W III kwarcie Anwil odzyskuje prowadzenie, którego nie oddaje do końca tej części spotkania. Przed nami ostanie 10 minut walki, stresu, nadziei. Fatalnie się zaczęło. Nie trafiamy do kosza. Anwil odskakuje nam na 10 "oczek". Zaczyna się gra nerwów i zabójcza pogoń. Niewiele czasu do końca meczu. Niemal wszyscy oglądają spotkanie już na stojąco. Griszczuk prosi o czas. Nikt z kibiców jednak nie siada. Cheerleaderki nie tańczą, muzyka nie gra. Słychać tylko jedno z najbardziej ogłuszających w historii klubu: CZARNI! CZARNI! Aż ciarki przechodzą, dosłownie. Co muszą czuć dopiero Ci na boisku...

fot. Łukasz Capar/gp24.pl

Wznawiamy grę. Czy zdążą? Frasunkiewicz za trzy...
Raz, i drugi, i trzeci! Niesamowite! 80-81. Pół minuty do końca. Emocje sięgają zenitu! Davis faulowany. Dwa osobiste. Oba trafia. Nieprawdopodobne, prowadzimy! Thomas wchodzi na kosz... Na boga, trafia. 82-83. Nie tracimy jednak nadziei. 10 sekund do końca spotkania. Jezu! Mamy piłkę na zwycięstwo, która ewidentnie wychodzi na aut po nogach Thomasa... Zaraz! Sędziowie dyktują piłkę dla Anwilu...

fot. Łukasz Capar/gp24.pl

Ależ pomyłka! Kibice wściekli. Z trybun lecą butelki, zaczyna się niezła draka. Tłum coraz bardziej wyraża swoje niezadowolenie . Mecz na chwilę zostaje przerwany. Jednak słupscy fani ani na chwilę się nie uspokaja. Piłkę na aucie po nogach Thomasa widzieli wszyscy: z metra, dwóch, pięciu, dziesięciu. Sędzia był kilkanaście centymetrów od akcji, jak mógł tego nie zauważyć? Ogromna wściekłość na trybunach. Trzeba jednak grać dalej...


Wznawiamy mecz. Chyba nigdy jeszcze nie było tu tak gorąco. Piłka ląduje w rękach Thomasa. Szybki faul. Dwa wolne dla Amerykanina. Niestety, nie myli się. Jeszcze parę sekund na akcję, ale nic z tego. Gwizdek sędziego. Koniec meczu. Rozpacz i wściekłość na trybunach. W stronę arbitrów znów lecą butelki, kilkadziesiąt butelek. Obrzucani nimi w biegu opuszczają parkiet, otoczeni ochroną. Kibice jednak nie przestają. Jedni płaczą, drudzy nie kryją oburzenia. Wszyscy są jednak dumni z drużyny. Walczyli do upadłego, przegrali z systemem...

Emocje powoli opadają. Nikt jednak nie wychodzi z Gryfii, wszyscy zostają na swoich miejscach. Podziękowania dla drużyny. Cała hala prosi Griszczuka o pozostanie w Słupsku. Ten za chwilę uniesie w geście zwycięstwa rękę Lisztwana, swojego asystenta.

fot. Łukasz Capar/gp24.pl

Piękne obrazki, które na długo zostaną w pamięci obecnych dziś na trybunach Gryfii. Żal jednak, że to wszystko tak musiało się skończyć. To nie Anwil wygrał ten mecz, to sędziowie (Dariusz Włodkowski, Tomasz Trawicki, Piotr Pastusiak) pozwolili mu go wygrać.


poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Drugoligowa gwiazda


Po dwuletniej przerwie do Polski powraca nieco zapomniany już Radosław Hyży, jeden z najpopularniejszych polskich koszykarzy. Zaznaczam - najpopularniejszych, nie najlepszych. Wielka gwiazda i ikona Śląska Wrocław. Słynący z wielu kontrowersyjnych wypowiedzi i zdarzeń, brutalnej gry oraz z charakterystycznego nieładu.

O Hyżym pisać można w nieskończoność. Na pewno w Polskiej Lidze Koszykówki brakuje takiego typu gracza, który swoją obecnością wzbudza emocje zarówno wśród kibiców, zawodników, jak i dziennikarzy. Brakuje, bo Hyży owszem i wraca, i to nawet do ukochanego Śląska Wrocław, tyle, że tego drugoligowego. To właśnie w walce o jego reaktywację Hyży obok Macieja Zielińskiego był najmocniej zaangażowanym z pośród byłych zawodników klubu. Na pewno potencjał i aspiracje zawodnika są większe, jednak ową decyzją o wzmocnieniu barw WKS'u już podjął. I tu powstaje wiele pytań i teori - czemu właśnie II liga? Czy to z utęsknienia do barw WKS'u, szacunku i oddaniu? Czy może po prostu, najzwyczajniej w świecie, Hyży nie miał innych ofert gry? A może i miał, tylko postanowił powoli wycofywać się z koszykówki na wysokim poziomie? Najbardziej pradopodobne jest jednak to, iż na kontrakt Hyżego w II lidze złożyły się po trochu każda z tych wersji. A może jego decyzja o grze w dużo niższej lidze jest spowodowana zupełnie czymś innym? Wiadomo przecież, że we Wrocławiu trwa walka o to, który Śląsk jest bardziej prawdziwy. Nam w tej chwili pozostaje tylko czekać na to, aż przemówi sam zaintereswoany, a przemawiać to on lubi, ba - ze swoich przemówień zresztą słynie.

'Za to można dostać w papę...'


Ostatecznie się nie dostało, a owa wypowiedź Hyżego stała się prawdziwym hitem internetu. Jednak na tym nie było końca. Koszykarz jeszcze nie raz szokował kibiców swoimi wypowiedziami. Ostrymi wypowiedziami. Rimasa Kurtinaitisa nazwał m.in. beznadziejnym trenerem, bez żadnego warsztatu, który faworyzuje amerykanów, a polaków traktuje jak zło konieczne. Potem posunął się jeszcze dalej i obwinił Litwina o to, iż ten poniża i pastwi się nad młodymi koszykarzami. Eugeniuszowi Kijewskiemu (jeszcze jako szkoleniowcowi PBG Basketu Poznań) zarzucił natomiast, iż w sposób żenujący prowadzi swoją drużynę i doprowadza ją ku upadkowi. Leo Beenhakkera nazwał zaś primabaleriną, na którą trzeba dmuchać i chuchać oraz alfą i omegą.

Hyży znany jest również ze swojej boiskowej nadpobudliwości i twardej gry. W jednym z meczów ekstraklasy polak najpierw w brutalny sposób sfaulował Gatisa Jahovicsa, po czym przeszedł się po nim, gdy ten zwijał się na parkiecie z bólu. W rezultacie koszykarz niemalże doprowadził do starcia na pięście pomiędzy zawodnikami obu drużyn.




Hyży często lubi też prowokować swoimi gestami. No i kiedyś sprowokował, włocławskie cheerleaderki:


Były reprezentant polski występował również w drużynie Basketu Kwidzyn, Andreja Urlepa. W tej samej, która w jawny i prymitywny spoób dążyła do jak największej ligowej porażki ze Sportinem Inowrocław. A wszytsko to po to, aby w pierwszej rundzie play-off uniknąć rywalizacji z ówczesnym mistrzem Polski - Asseco Prokomem Sopot. Ostatecznie Basket trafił na Energę Czarnych, którzy łatwo odprawili ich z kwitkiem.

Wielu kibiców nienawidzi Hyżego. Dla wielu jego postać na zawsze mogłaby zniknąć z koszykarskich parkietów. Jedno jest jednak pewne. Hyży to niezwykle barwna osoba, która na pewno w Tauron Basket Lidze mogłaby trochę namieszać. No i do tego jest uwielbiany we Wrocławiu, dla którego jest prawdziwą koszykarską ikoną. Przecież nie jeden mecz Śląskowi już wygrywał...



Niestety, Hyżego na boiskach ekstraklasy zobaczyć nie będziemy mogli. A szkoda. bo tam gdzie się pojawia, zawsze coś ciekawego się dzieje. Jednak usłyszeć, na pewno jeszcze o nim usłyszymy.