poniedziałek, 13 lutego 2012

Najsmaczniejszy z możliwych

"Wyjazd na obiad" - pod takim hasłem na derby do Koszalina wybrało się około trzystu kibiców ze Słupska. Jechali z nadzieją, iż zobaczą porywające widowisko, w którym nie zabraknie walki, ambicji wielkiego zaangażowania. Jechali z nadzieją, iż prawdopodobnie ostatnie derby w koszalińskiej hali "Gwardia" po raz kolejny okażą się dla nich zwycięskie. Nie pomylili się.


Mecze Słupska z Koszalinem od wielu lat zaliczane są do najbardziej elektryzujących spotkań w Polskiej Lidze Koszykówki. Nie inaczej było tym razem, kiedy losy meczu rozstrzygnęły się w jego ostatnich sekundach. Emocji było co niemiara, atmosfera na trybunach zwalała z nóg, tylko poziom widowiska nieco rozczarował. To jednak było tego wieczora najmniej ważne, gdyż derby rządzą się swoimi prawami. Co najważniejsze, wśród koszykarzy obu drużyn widać było ogromne podenerwowanie i presję, a to świadczyć może tylko o tym, że wszyscy zdawali sobie sprawę z wagi spotkania.

Kibice
Jak przy okazji każdych derbów, atmosfera na hali była wyśmienita. Wielu takie stwierdzenie może zbulwersować, bo jak to wyśmienita, kiedy na trybunach co rusz słychać wzajemne wyzwiska i przyśpiewki, w których to nie brakuje wulgarnych sformułowań. To są derby kochani! Nie bez przyczyny nazywane największymi i najbardziej gorącymi w Polsce. Koszykarskimi, rzecz jasna. Nie od dziś przecież, na linii Słupsk-Koszalin trwa wojna. Oba miasta, pisząc łagodnie, nie darzą siebie zbyt wielką sympatią. Oba od lat ze sobą rywalizują o prymat na Pomorzu Środkowym. Krytyka jest tu chyba najmniej wskazana, bo pokażcie mi inny mecz, gdzie w hali panuje przynajmniej podobna atmosfera? Zgorzelec i starcia Turowa z mistrzem Polski? Nie. Wrocław i pojedynki Śląska z Anwilem? Nie. Sopot i derby Trefla z Asseco? Nie. Włocławek i mecze Anwilu z Prokomem lub Anwilu ze wspomnianym Śląskiem? Blisko, ale wciąż nie to. Szkoda tylko, iż znowu nie obyło się bez przykrych incydentów. Ale o tym w dalszej części wpisu...

fot. Jacek Imiołek

fot. Łukasz Capar

Hala
Derby słupsko-koszalińskie mają swoją długą historię. Jednak ich pewna epoka najprawdopodobniej zakończyła się właśnie wczoraj. To epoka "Gwardii", hali "Gwardii". Jeśli Czarni z AZSem nie trafią na siebie w rundzie play-off, wówczas były to ostatnie debry rozegrane na tym właśnie obiekcie. Szkoda. Człowiek zdążył się już przyzwyczaić, nabrać sentymentu do miejsca. A może to dlatego, iż w ostatnich siedmiu latach tylko raz doznało się tam porażki...

fot. Jacek Imiołek

fot. Łukasz Capar

Mecz

Początek meczu to bardzo nerwowa gra obu zespołów. Najwyraźniej jednak presję derbów lepiej wytrzymywali koszykarze Czarnych, którzy starali się zdobywać punkty po dobrze wypracowanych pozycjach. Inną taktykę przejął zaś AZS, który w każdej możliwej chwili oddawał rzuty z dystansu. Początkowo jeszcze te znajdowały miejsce w koszu, jednak z czasem limit podopiecznych Andreja Urlepa wyczerpał się.

Energa Czarni wyraźną przewagę zaczęli uzyskiwać w drugiej odsłonie meczu, którą wygrali aż dziesięcioma punktami. W trzeciej kwarcie Akademicy coraz bardziej powiększali swoją stratę do rywali, ale ostatecznie po 30. minutach gry na tablicy wyników było 46:57.

Gorąco zrobiło się w połowie ostatniej kwarty meczu, kiedy AZS zaczął odrabiać straty do rywali zza miedzy. Wówczas w koszalińskiej hali "Gwardia" nie było już słychać własnych myśli. Tumult był ogromny, a emocje rosły z każą upływającą sekundą. Szczególnie po trafieniu Jarmakowicza na nieco ponad minutę do końca spotkania, kiedy przewaga gości zmalała do zaledwie dwóch punktów, w owym starciu już niczego nie można było być pewnym. Co prawda w odpowiedzi trafił Leończyk, ale błyskawicznie punktował także Bigus. Słupszczanie mieli za chwilę doskonałą okazję na przypieczętowanie wygranej, ale w fatalny sposób spudłował Morrison, który chciał popisać się efektownym wsadem. Piłka wypadła z obręczy, a w błyskawiczną kontrę ruszyli koszaliniacy. Ich szansę na wygraną zmarnował jednak McIntosh.


Cheeleaders z Koszalina
Dziewczyny wrażenie zrobiły niesamowite. Jednak gdy faceci byli nimi zachwyceni, kobiety nieco zniesmaczone. I w pewnym aspekcie rzeczywiście, męska część publiczność zdanie płci pięknej poparła. Momentami czirliderki AZS-u bardziej niż czirliderki, przypominały tancerki z nocnego klubu. Ale nie narzekajmy, bo było na co popatrzeć.

fot. Jacek Imiołek

Jeszcze nie tak dawno napisali o nich Panowie z piątejkwarty. "Do cholery, czy oni gustu nie mają?"- pomyślałem. Tyle, że nie zdawałem sobie sprawy, iż w Koszalinie powiało świeżością...

fot. Łukasz Capar

Butelką w Burrella...
...a w zasadzie to butelkami. Przynajmniej trzy poleciały z sektora kibiców AZS-u w stronę Stanelya Burrella, kiedy ten w ferworze emocji zakończył swój rajd za piłką (wraz z końcową syreną) przed fanami koszalińskiego zespołu i w demonstracyjny sposób cieszył się z wygranej.

fot. Łukasz Capar

Uczeń pokonał Mistrza
Niedzielny mecz miał także więcej podtekstów, bowiem było to pierwsze w historii starcie Andreja Urlepa z Dainiusem Adomaitisiem. Kiedyś ten drugi był podopiecznym tego pierwszego. I już za pierwszym razem Uczeń ograł Mistrza...

fot. Łukasz Capar

Swój swojego
Nie wiem czemu, nie wiem po co. Wiem tylko, że się szarpali. Z własną ochroną.
Oglądajcie od 02:40



Końcowa zagadka
Dotychczas nikt nie potrafił, więc może Wy odpowiecie mi na pytanie, jak to jest możliwe, że drużyna, która wygrywa dogrywkę - przegrywa mecz?


...this is PLK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz