fot. Łukasz Capar
Leończyk do Słupska trafił w 2008 roku, zaraz po najgorszym sezonie Energi Czarnych w historii startów słupskiego klubu w ekstraklasie koszykarzy. Wówczas z drużyną pożegnał się Przemysław Frasunkiewicz, uznawany za największą ikonę, kochany i wielbiony przez słupskich kibiców, znienawidzony przez koszalińskich. Obu tych Panów wiele łączy. Począwszy od podobnego charakteru, woli walki, utożsamiania się z kibicami, a kończąc - niestety - na wielkim zawodzie, choć to i tak dość łagodnie powiedziane, jaki sprawili swoim fanom. Obaj postanowili przejść do AZS-u Koszalin, największego słupskiego wroga, choć nie tylko słupskiego. Tyle, że obaj w innym czasie i w innych okolicznościach.
Foto: PAP/Adam Warżawa
Frasunkiewicz w Słupsku występował w sumie przez cztery sezony. Odszedł w 2008 roku, po tym, jak Energa Czarni cudem utrzymali się w lidze. W Koszalinie jednak nie znalazł się od razu. Tam trafił dopiero po dwóch latach, co było ogromnym szokiem dla kibiców ze Słupska. Popularny "Frasun" uważany był za największą ikonę Czarnych. Ludzie go kochali, robili flagi z jego podobizną, a on rzucał im po meczach swoje koszulki, za które potem musiał wykładać z własnej kieszeni. Był niezwykle przywiązany do tutejszych kibiców, którzy byli mu wyjątkowo oddani, zresztą on im także. Zawsze twierdził, że Słupsk jest dla niego jak drugi, a nawet pierwszy dom. -Kocham tych ludzi, kocham to miasto, kocham tą atmosferę tutaj - mówił w jednym z wywiadów. Jego odejście z klubu, a bardziej niechęć władz i nowego trenera do tego, by po tak fatalnym sezonie pozostał w nim, spotkało się z ogromnym oburzeniem i krytyką, choćby Prezesa Twardowskiego. Ale on, jak i szkoleniowiec, byli nieugięci. Kibice już nie tylko żądali, ale wręcz błagali oto, aby Frasunkiewicza pozostawić. Dla nich był on nietykalny. Ten trafił jednak do Polonii Warszawa, ale gdy tylko przyjeżdżał do Słupska, zawsze witany był owacyjnie. No, prawie zawsze... Zmieniło się to wraz z jego zaskakującym przyjściem na testy do AZS-u Koszalin. Drużyny, której Frasunkiewicz - jako "prawdziwy Czarnuch" - tak bardzo nie lubił. Jedni już wtedy wieszali na nim psy, inni woleli milczeć. Bo szacunek do niego mimo wszystko pozostawał. Ostatecznie "Franz" w akademickich barwach nie zagrał. Gdy tylko pojawiła się oferta przejścia do Asseco Prokomu, były reprezentant Polski nie miał wątpliwości. Stracił jednak wiele, bo przez niespełna tydzień, jaki spędził w Koszalinie, dla wielu nie jest już ikoną. Tylko nieliczni wciąż mówią o nim w tym kontekście. A teraz, gdy Frasunkiewicz przyjeżdża do Słupska, na trybunach bardziej słychać gwizdy aniżeli oklaski. Smutne to, ale prawdziwe.
Z tego, co może czekać na niego w Słupsku, sprawy może sobie zaś nie zdawać Paweł Leończyk. Jego ubiegłotygodniowe przejście do AZS-u, podobnie jak w przypadku Frasunkiewicza, wywołało wielką falę krytyki. Tyle tylko, że to wszystko odbywało się w innym czasie i okolicznościach. Leończyk nie był taką ikoną jak Frasunkiewicz, w ogólne nie był ikoną. Po prostu był utożsamiany z klubem. Frasunkiewicz natomiast nie przeszedł do Koszalin od razu po zakończonym sezonie w Enerdze Czarnych. No i jego wynagrodzenie finansowe było dość proporcjonalne do formy, w jakiej się wówczas znajdywał. Leończyk zaś po fatalnym sezonie w Słupsku żądał kosmicznego kontraktu. Popularny "Leon" już teraz jest w Słupsku mieszany z błotem. Określenia "zdrajca", "najemnik", "sprzedawczyk" można zaliczyć do tych najłagodniejszych. Leończyka bronią jednak koledzy z drużyny. -On ma w Słupsku dziewczynę, a z Koszalina do Słupska nie jest przecież daleko - tłumaczą. Dla fanów to jednak żadne wytłumaczenie. Tym bardziej, że 26-latek doskonale wiedział, czym są dla słupskich kibiców derby z AZS-em. Wiedział, i sam dawał ponosić się ich atmosferze. Utożsamiał się z kibicami, oni utożsamiali się z nim. Był uwielbiany. Zresztą w dolnych rzędach hali miał nawet swój mały fanklub. Nie potrafił jednak tego docenić. A najbardziej przykre jest to, że to kolejny z graczy, który najpierw śpiewał, że Koszalin to zło, a następnie do tego "zła" idzie. Zawiodłem się. Bardzo się zawiodłem.
Zawiodłem się także na Klubie, który stwierdził, że ikony nie są mu potrzebne. Może i klubowi nie są, ale nam kibicom owszem. Mantas Cesnauskis i Zbigniew Białek także dostali ofertę gry w Koszalinie. Zresztą Paweł Kikowski również. Cała trójka odmówiła. A Cesnauskis ma przecież w Słupsku żonę, dziecko, dopiero co wybudowany dom. No i ma także za sobą ponad 7 lat występowania przed słupską publicznością. Początkowo nielubiany, dość szybko zawładnął sercami tutejszych kibiców. Teraz można nawet nazwać go weteranem polskich parkietów, a już na pewno weteranem hali Gryfia. W sondzie przeprowadzonej na fejsbukowej stronie bloga aż 80% fanów opowiada się za pozostawieniem Cesnauskisa w Słupsku. On sam także chciałby tutaj pozostać, ale najwyraźniej nie ma dla niego miejsca w szeregu. W tej kwestii kibice także krytykują. Bo nowy skład Energi Czarnych, w którym nie pozostawiono żadnego koszykarza z poprzednich rozgrywek, to wielka zagadka. Raz, że jest trener, o którym byli gracze wypowiadają się dość sceptycznie. Dwa, że nie ma nikogo, z kim kibice mogliby się utożsamiać. I trzy, że większa część kibiców deklaruje, iż nie podoba im się taka polityka klubu. Sam czuję się tak, jakby skończyła się jakaś epoka i wszystko zaczynało się od nowa. Ale przecież w jakimś stopniu, tak właśnie jest. Nie wydaje mi się, że - zakładając pesymistycznie - jeśli zespół będzie przegrywał, na hali będzie komplet publiczności, jak bywało dotychczas. Ale wtedy mieliśmy swoje gwiazdy, klubowe twarze, ikony. A co, a w zasadzie kogo mamy teraz?
Fakt, że Cesnauskis żądał dość sporego wynagrodzenia. Jednak z drugiej strony klub nie pozostawał dłużny i zaoferował mu kontrakt za "śmieszne" pieniądze. Z tego co mi wiadomo Litwin chciał negocjować, ale klub najwyraźniej nie chciał iść na kompromis. Szkoda, bo Cesnauskis zrobił bardzo wiele dla klubu, miasta, kibiców. Wygrane mecze w ostatnich sekundach, wspaniałe i wzruszające derby, mobilizacja w drużynie, niezwykła otwartość i wreszcie upragniony medal. To wszystko właśnie znalazło swój koniec. Najprawdopodobniej znalazło. A może to jeszcze nie koniec?
Trener postawił na młodszego Brandweina, który miał dobry ostatni sezon w przeciwieństwie do Mantasa. Ikona czy nie ikona... I tak kiedyś by odszedł, przecież nic nie trwa wiecznie.
OdpowiedzUsuńW tej chwili tak naprawdę nic mnie nie przyciąga na trybuny oprócz nazwy "Czarni"
OdpowiedzUsuńsmutne, niestety prawdziwe... ale szczerze, wolę słaba ikonę niż jakiegoś Brandweina.. nie chcę znowu uczyć się nowych nazwisk, kto jaki ma numer... po prostu nie chcę. chcę starych Czarnuchów jak np. Mantas, Krzysiu Roszyk czy ZiBi. O Leonie nie wspomnę, gdyż to co on teraz zrobił dla mnie jest hańbą. Dosłownie pięć minut temu oglądałam filmik Michała Farmasa, w którym Leon śpiewał " Ole, ole, ole ola, i tylko Czarni, Czarni ze Słupska ", może to będzie drugi Sroka? oby nie. Niech chociaż zostanie fair w stosunku do kibiców...
OdpowiedzUsuń