niedziela, 27 listopada 2011

Kibicowski orgazm

Wpis kibicowski.

fot. Łukasz Capar

Jedni płakali ze szczęścia, inni ze złości. Jedni mdleli z emocji, inni radowali się chwilą. Jedno jest jednak pewne - wszyscy uczestnicy wczorajszego spektaklu w słupskiej hali Gryfia, zapamiętają go na bardzo, bardzo długo.

Uwielbiam horrory, nie te filmowe a sportowe. Uwielbiam kiedy emocje sięgają zenitu; kiedy wszyscy co do jednego z ogromnym zapałem wspierają swój zespół, że aż własnych myśli nie słychać; kiedy wszyscy coraz bardziej denerwują się z każdą upływającą sekundą; kiedy nie masz siły wydusić już z siebie żadnego słowa; kiedy ledwo trzymasz się na nogach i kiedy wraz z ostatnim gwizdkiem sędziego doznajesz ze szczęścia kibicowskiego orgazmu. A właśnie takich wrażeń dostarczył nam wczorajszy derbowy mecz Energi Czarnych Słupsk z AZS-em Koszalin. Tyle, że przyjemności doznała tu tylko jedna strona, druga mogła co najwyżej z zazdrością się przyglądać, kupić skrzynkę czystej, schlać się jak świnie (czyt. zapić smutki), a rano wstać ze świadomością: -Jak oni mogli to prze**bać? A no mogli. Dodam tylko, że nasz kibicowski orgazm trwał długu, i trwać jeszcze będzie. Przynajmniej do lutego.

fot. Łukasz Capar

Wszedłem na halę ledwo mówiąc (choroba), a wyszedłem jak nowo narodzony. Nie wiem, czy to prestiż meczu tak na mnie podziałał, czy adrenalina która wszystkim się tego wieczoru udzieliła, ale na pewno byłem ogromnie szczęśliwy.
Po pierwsze - pokonaliśmy największego wroga, odwiecznego rywala.
Po drugie - to w jaki sposób go pokonaliśmy. Koszalin już się radował, już fetował, już wnosił okrzyki ku chwale, aż tu nagle "What the f*ck?!"
Po trzecie - musielibyście zobaczyć minę schodzącego Reesa, który co chwilę, będąc prowokowanym, odgrywał się słupski fanom swoim słynnym "F*ck Of"
Po czwarte - chyba odzyskałem głos.
Po piąte - oprawa wyszła świetnie, nie wspominając już o dopingu:

fot. Łukasz Capar/gp24.pl

fot. Łukasz Capar/gp24.pl

fot. Łukasz Capar/gp24.pl

Tylko jeden incydent smuci mnie z tego meczu - zachowanie Scotta Morrisona. Jego łokieć na twarzy Łączyńskiego był ewidentny. Kanadyjczyk jednak przeprasza (przepraszał także na parkiecie) i zapewnia, że nie było to zagranie celowe. To jednak rozstrzygnie Zarząd Polskiej Ligi Koszykówki, gdyż AZS Koszalin złożył w tej sprawie oficjalny protest. Zawodnik Czarnych może więc zostać ukarany karą pieniężną lub zostać zawieszony. Od razu przypomina mi się finałowy mecz z ubiegłego sezonu Tauron Basket Ligi, pomiędzy Asseco Prokomem a PGE Turowem. Wówczas Qyntel Woods dosłownie znokautował Igora Zigeranovicia, tak, że ten trafił do szpitala. Późniejsi wicemistrzowie Polski mocno protestowali, domagali się kary dla Woodsa. Liga jednak nic z tym nie zrobiła, a Amerykanin pozostał bezkarny. Tutaj, poza rzecz jasna skandalicznym zachowaniem, nic większego tak naprawdę się nie wydarzyło. Czy więc Morrison zasługuje na karę? Owszem, bo nie było to zachowanie, jakie ja osobiście chciałbym oglądać na parkietach PLK. Jednak biorąc pod uwagę przytoczone przeze mnie wydarzenie z Gdyni, to te ze Słupska ma się nijak.

"Przebiegałem koło niego i nie wiedziałem, że coś mu zrobiłem. Dopiero jak rzucił się na mnie z pięściami, pomyślałem, że coś się mogło stać. Jeśli jednak trafiłem go, to chciałbym przeprosić. Nie zrobiłem nic specjalnie. Oglądałem powtórki. Nie miałem intencji, by specjalnie uderzyć" - Scott Morrison

Ostatni aspekt jaki chciałbym poruszyć, to wczorajsze okrzyki, wulgarne okrzyki, jakich wielu spoza Słupska i Koszalina raziły. Kochani! Jeśli nie wiecie czym są derby słupsko-koszaliński (nie bez powodu nazywane największymi w Polsce), to napiszcie do mnie, a ja Wam to wytłumaczę.

Pozdrawiam,
Karol.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz